Technikę ładowania elektrycznych samochodów bezprzewodowo, przez induktory energii umieszczone pod jezdnią, opracowano już dawno na Stanfordzie. W praktyce zdążyli ją przetestować m.in. Koreańczycy, którzy w ten sposób ładują autobusy zatrzymujące się na przystankach. Anglicy idą jednak znacznie dalej – tworzą cały pas drogi, który zasila jadące nim samochody.
Jest to projekt wdrażany pod patronatem brytyjskiego ministra transportu Andrew Jonesa i ma na razie charakter pilotażu. Będzie prowadzony na torze testowym, gdzie zostaną odtworzone warunki jazdy analogiczne do tych, które panują na autostradzie. Indukcyjne ładowarki rozmieszczone będą na zewnętrznym pasie drogi w długim ciągu – wszystkie podłączone do sieci wyposażonej w odpowiednie podstacje i transformatory. Na razie szczegóły techniczne nie są znane – ujawni je wykonawca projektu, który wkrótce ma być wyłoniony. “Dzięki temu przedsięwzięciu Brytania pozostanie w czołówce krajów rozwijających transport elektryczny. Naszym priorytetem jest, aby niskoemisyjne pojazdy stały się dostępne nie tylko dla biznesu, ale także zwykłych rodzin”, podkreśla Andrew Jones.
Pas ruchu naszpikowany bezprzewodowymi ładowarkami zlikwidowałby jedną z dwóch, obok ceny, największych wad samochodów elektrycznych – niewielki zasięg jazdy bez zasilania, który wynika z ograniczonej pojemności akumulatorów. Tesla i cała reszta od razu zmieniłaby się w samochody dalekiego zasięgu. Takie, którymi można jeździć nawet na wakacje. Co więcej zmniejszyło by to presję tworzenia coraz pojemniejszych baterii, które stale będą zawyżać ceny aut elektrycznych. Jest to swego rodzaju odwrotnością wiszącej nad pojazdami trakcji, z której zasilane są pociągi, tramwaje oraz trolejbusy. Z tego też względu nawiązuje bezpośrednio do eHighway – projektu polegającego na tym, aby nad autostradami umieszczać trakcje, a elektryczne ciężarówki wyposażać w pantografy.
Na końcu zawsze pozostanie jednak pytanie o koszt tego typu inwestycji.