Skip to main content

Jeśli nie park, to parklet przynajmniej

/Fot: Alanagh Gannon//
Historia parkletu nie jest zbyt długa – sięga kilku lat wstecz. Jak większość nowoczesnych pomysłów wywodzi się z Kaliforni, a konkretnie z San Francisco. Koncepcyjnie jest to prosta idea aby kawałek chodnika, a jeszcze lepiej przestrzeni parkingowej zmienić w zieloną oazę, gdzie będzie można na chwilę odpocząć.

Pierwszy oficjalny parklet zaprojektowała Suzi Bolognese w 2010 roku, a w styczniu tego roku San Francisco chwaliło się, że posiada już 62 tego typu obiekty. To substytut parku, których w samym centrum SF nie ma zbyt wiele. Moda na parklet dominuje zresztą w USA – Chicago zainicjowana przez miasto akcja stawiania prywatnych parkletów nazywa się People Spots. Ich ideą nie jest jednak to aby odciąć się od miasta i uciec w zieleń, ale smakować miejską atmosferę w przyjemnym miejscu. Konstrukcja parkletów jest dość zróżnicowana. Od zwykłych ławek umajonych skrzynkami z kwiatami (coś na kształt kawiarnianych ogródków), do bogatych w zieleń zakątków z miejscami postojowymi dla rowerów. W SF na parklet zadaptowano nawet rozebrany, stary samochód dostawczy Citroen H.

Parklet to zresztą nie tylko czysta estetyka. To pobudzanie ludzi do pieszych wędrówek przez miasto i to z bardzo wymiernymi efektami ekonomicznymi. W Chicago 80 proc. przedsiębiorców prowadzących swoje lokal w sąsiedztwie odczuło zwiększenie się ruchu. I nie chodzi o to, że częściej przychodzą starzy klienci, ale aktywizują się tacy, którzy wcześniej nie przychodzili. Parklety pobudziły także do szeptanego marketingu lokali znajdujących się w pobliżu usług. Z ich punktu widzenia jeszcze ważniejsze stało się pobudzenie ludzi do nieplanowanych wcześniej zakupów – niektórzy przedsiębiorcy odnotowali nawet 10 – 20 proc. wzrost przychodów. Parklety okazały się dla nich doskonałą inwestycją.

Najpopularniejsze teksty

Kiedy przyjdzie kolej na wodór

Energetyka wiatrowa wkracza do miast

Trump klimatu nie popsuje