/Fot: Donald Ytong//
Irlandia jest jednym z krajów najbardziej doświadczonych przez nieruchomościowy kryzys. Upadłość deweloperów i problemy banków ciągnące się od 2009 roku szybko wywindowały ceny najmu mieszkań – kawalerka w stolicy kosztuje około 1,2 tys. euro. Stąd radni Dublina zastanawiają się jak poradzić sobie z tym problemem.
Dublin znany jest jako europejska stolica o najniższej zabudowie. Dlatego władze miasta zaproponowały, aby zwiększyć dostępność miejsc pod budowę, rozluźniając rygory wysokości domów (tak robi San Francisco). Obecnie ograniczenie wynosi siedem poziomów dla budownictwa mieszkaniowego i osiem poziomów dla biurowców, przy czym żaden budynek nie może być wyższy niż 28 metrów. Tyle tylko, że piętra w budynkach mieszkalnych są niższe, więc dom o siedmiu poziomach sięga średnio 19 metrów. Rada proponuje więc, aby po prostu znieść limit pięter dla zabudowy mieszkaniowej. Z jednej strony pozwoli to budować apartamentowce nawet o dziesięciu kondygnacjach, a jednocześnie nie doprowadzi do większego wypiętrzenia miasta – biurowce wyższe już nie będą.
Z taką propozycją nie zgadza się opozycja, która chce wręcz obniżenia maksymalnego pułapu budynków komercyjnych, aby utrzymać niską zabudowę miasta. Przekonują przy tym, że propozycja władz nie rozwiąże mieszkaniowego kryzysu, bo uruchomi dostawę mieszkań w ścisłym centrum, które i tak będą drogie. Politycy opozycji naciskają na zwiększenie zabudowy bez podwyższania miasta. Narzędziem dla tego miał być podatek dla działek niezabudowanych, z którego ratusz się jednak wycofał. Stąd już dziś pojawiają się oskarżenia, że radnym tak naprawdę nie zależy na dobru mieszkańców, ale deweloperów.
PRZECZYTAJ TAKŻE: