Volvo pracuje nad samochodem elektrycznym z bateriami wbudowanymi w karoserię. Nie ma na razie jednak informacji, co z nimi będzie, jeśli auto się rozbije.
Idea jest całkiem właściwa. Szwedzka firma wyszła bowiem z założenia, że wstawianie dodatkowych ogniw elektrycznych znacznie zwiększa wagę samochodów, a przez to wpływa na wielkość zużytej energii w czasie jazdy. Rozwiązanie ma być więc zarówno efektywne jak i jeszcze bardziej ekologiczne. Co więcej, tego typu baterie mają ładować się znacznie szybciej niż dotychczasowe.
Projekt ma już trzy i pół roku. Specjaliści Volvo pracują nad nano-bateriami i super pojemnymi kondensatorami, które zostaną wkomponowane w panele z włókna węglowego. Te z kolei umieszczone zostaną na ramie samochodu. System ładowania – z sieci elektrycznej i podczas hamowania – pozostanie taki jak w przypadku zwykłych elektrycznych samochodów.
Tak skonstruowane elementy karoserii mają być zresztą lżejsze nawet od zwykłych kompozytów używanych w produkcji samochodów. Według Szwedów, którzy na swoje przedsięwzięcie dostali dofinansowanie Unii Europejskiej i prowadzą je w konsorcjum naukowym przewodzonym przez londyński Imperial College, jest to absolutna przyszłość motoryzacji.
Pytanie tylko, czy jest to też przedsięwzięcie perspektywiczne z punktu widzenia rynku motoryzacyjnego. Pierwsza niewyjaśniona słabość to kwestia co stanie się z wyrafinowanymi kompozytami w zderzeniu z brutalnym, trzecim prawem dynamiki. W wynik wypadków zniszczeniu ulega przede wszystkim karoseria. Jak droga będzie więc jej renowacja, a raczej wymiana.
Koszty to zresztą zasadnicza sprawa stanowiąca o tym, na ile projekt ma szanse powodzenia. Szwedzi mogą być bardziej eco-friendly niż wszyscy inni, ale rzeczywistość jest taka, że przy używaniu aut elektrycznych same wydatki na paliwo, czyli prąd, są najmniejszym zmartwieniem. Główny wydatek to sam zakup pojazdu, dociążonego finansowo przez drogie baterie, co amortyzuje się w trakcie taniej eksploatacji. Ostatecznie zmniejszenie masy maszyny w istotny sposób nie wpłynie więc na koszty jego użytkowania. I tu Volvo musi pokazać, że z jego nową technologią można wyjść na plus. Mimo użycia zaawansowanych kompozytów, samochód musi być niewiele droższy niż obecnie dostępne na rynku. A to będzie raczej trudne.
Inna kwestia to sam model rozwoju rynku samochodów elektrycznych. Wysoki koszt zakupu baterii i problemy z ich ładowaniem kraje takie jak Australia, Dania czy Izrael skłania do rozwoju sieci gdzie nie trzeba będzie ponosić tak wysokich inwestycji. Budują cały system stacji napełniających i udostępniających własne ogniwa elektryczne, przez co nie trzeba ich kupować, a wystarczy dzierżawić (spółka która inicjowała projekt Better Place nie spięła finansowania i upadła, nie mniej przedsięwzięcie jest prowadzone dalej). Jest to robione trochę na wzór operatorów telefonii komórkowych, gdzie na drogie smartphone’a nie trzeba wydawać 3 tys. zł z góry, ale cenę rozliczyć w abonamencie. Dzięki temu można kupić samochód bez baterii elektrycznych i w ramach umowy mieć dostęp do stale naładowanych ogniw na stacjach sieci.
Jeśliby ten model się upowszechnił, pojawi się pytanie na ile samochód Volvo mógłby się do niego dostosować. Podjechać na stacje i wymienić drzwi?
Jeszcze nie dodano komentarza!