Od olimpiady zimowej w Pjongczang dzielą nas zaledwie 44 dni. Dla Koreańczyków oznacza to ogromny wysiłek finansowy, w ślad za którym powinny przyjść znaczące zyski. Tymczasem przypadek Londyn, który był gospodarzem letniej olimpiady niespełna sześć lat temu pokazuje, że wpompowane w organizację w infrastrukturę i organizację igrzysk 9 mld funtów jest szalenie trudno odzyskać. Przez chwilę faktycznie zaniedbana wschodnia część Londynu przyciągnęła uwagę świata, ruszyły inwestycje, spadło bezrobocie. Ale te efekty okazały się bardzo krótkoterminowe, a dziś duża część zbudowanych wówczas obiektów trudno zagospodarować.
W założeniu olimpiada miała podnieść atrakcyjność i poprawić jakość życia we wschodniej części Londynu, gdzie ulokowano większość wydarzeń. Według oficjalnych zapowiedzi, w jej następstwie, w ciągu kolejnych 20 lat zniknąć miała przepaść między sześcioma dzielnicami East Endu i resztą stolicy. I rzeczywiście początkowo można było w to wierzyć, gdy w okolicy pojawiały się kolejne inwestycje, wzrastało zatrudnienie i zarobki. Jak wynika z raportu ogłoszonego niedawno przez London Assembly’s Regeneration Committee, te pozytywne efekty korzyści okazały się bardzo krótkotrwałe. Mierzona podstawowymi wskaźnikami (jak np. długość życia, czy bezrobocie) jakość życia nie zbliżyła się do poziomu innych dzielnic. Pod względem aktywności fizycznej (którą olimpiada miała rozpropagować) przepaść między East Endem a resztą Londynu pogłębiła się wręcz, wzrosły również różnice w poziomie zarobków. Dzielnice, które miały trwale rozkwitnąć dzięki olimpiadzie mają dziś najwyższy w kraju odsetek dzieci żyjących w biedzie. Gdzie popełniono błąd? Brytyjski ośrodek analityczny What Works Centre for Local Economic Growth próbował odpowiedzieć na to pytanie na podstawie 550 raportów ewaluacyjnych na temat ekonomicznych skutków wydarzeń sportowych organizowanych w krajach OECD. Okazały się one niewielkie lub wręcz żadne.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!