Skip to main content

W dużych miastach miejskie farmy stały się bardzo modne. Problem, że może być to moda tylko przejściowa. Takie wnioski płyną z raportu przygotowanego przez Carolyn Dimitri, profesor studiów żywieniowych na New York University.

Swoim badaniem objęła szeroką rzeszę 370 amerykańskich, miejskich rolników, którzy prowadzą farmy wertykalne, hydroponiczne, dachowe, czy zajmujące duże działki – zarówno w centrum, jak i na przedmieściach. Z ich deklaracji wynika, że tylko jedna trzecia upraw to projekty typu non-profit, a dwie trzecie prowadzone są nie dla samej produkcji żywności, ale także z szerszych pobudek społecznych – jako forma edukacji, integracji mieszkańców, czy też wzmocnienia lokalnego rynku spożywczego.

W całym tym modelu największą słabością są marne efekty ekonomiczne. Dwie trzecie osób prowadzących farmy deklaruje, że ich roczna sprzedaż wynosi mniej niż 10 tys. dolarów. To kwota całkowicie nie wystarczająca na utrzymanie nawet jednej osoby – ok. 800 dol. miesięcznie, którą trzeba pomniejszyć o koszty utrzymania farmy.
Biorąc pod uwagę, że trzecia część upraw prowadzona jest jako przedsięwzięcie non-profit, a podobna liczba respondentów deklaruje, że utrzymuje się z innych źródeł przychodów, Carolyn Dimitri postawiła tezę, że znaczna część obecnych przedsięwzięć nie ma szans utrzymać się w dłuższym horyzoncie czasowym. Powstały na fali zapału związanego ze zdrowym modelem żywienia i optymalnym wykorzystaniem zasobów, ale ostatecznie przegrają z bezlitosną rzeczywistością. Przetrwają tylko nieliczne, prowadzone profesjonalnie i na odpowiednio dużą skalę.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

CORAZ WIĘCEJ ŚRÓDMIEJSKICH FARM 100 EURO ZA KANAPKĘ Z MIEJSKIEJ FARMY MADRYT MA WZORCOWY PLAN JAK STWORZYĆ ZIELONE MIASTO
Najpopularniejsze teksty

Kiedy przyjdzie kolej na wodór

Energetyka wiatrowa wkracza do miast

Trump klimatu nie popsuje