Kiedy mieszkańców Barcelony zapytano o to jaka jest ich zdaniem najcenniejsza instytucja publiczna w mieście na pierwszym miejscu wskazali biblioteki. Zaraz za nimi uplasowały się jednak miejskie targowiska, które stanowią bazę żywnościową stolicy Katalonii. Wraz ze wzrostem popytu na zdrową, świeżą i różnorodną żywność wśród mieszkańców dużych metropolii tego typu urządzenia zyskują na wartości. A jeśli jakiekolwiek miasto myśli o rozwoju śródmiejskich targowisk, najpierw powinien przyjrzeć jak to się robi w Katalonii.
Nowego oblicza bazary dopracowały się w 1992 roku, kiedy cała Barcelona przechodziła poważną modernizację przed organizowanymi tu Igrzyskami Olimpijskimi. Wówczas stały się nowoczesne i funkcjonalne. 43 targowiska zostały już jednak zaplanowane pod koniec XIX wieku, kiedy miasto przeżywało pierwszy boom inwestycyjny. Rozproszone są na tyle sprawnie, że każdy mieszkaniec może do nich dotrzeć w ciągu 10 minut. Dlatego to właśnie one, a nie supermarkety zdominowały rynek spożywczy w Barcelonie. Stały się bardzo nowoczesnym miejscem gdzie spotyka się świat dużego miasta, spotyka się z ludźmi wsi – coś czego życzyłby sobie każdy burmistrz, mer lub prezydent.
(Rozmieszczenie i zasięg miejskich targowisk w Barcelonie)
Rocznie sprzedaje tu 8 tysięcy dostawców obsługujących 65 mln klientów. Obrót jaki osiągają w tym czasie to 1 mld euro. Dostęp do zdrowe i świeżej żywność to nie jedyna korzyść dla mieszkańców Barcelony. Mają też istotne znaczenie dla ekonomii miasta. Przede wszystkim są wylęgarnią drobnej przedsiębiorczości stabilizującej rynek pracy zdominowany przez duże firmy. Z drugiej strony działając poza korporacyjnym obiegiem nie mają presji na prowadzenie agresywnej polityki cenowej i działają niejako poza dużymi rynkami żywnościowymi, gdzie notowania w ostatnich latach przeżywały duże zwyżki i załamania. Dlatego ceny towarów są tu bardziej stabilne i przewidywalne, o czym Katalończycy przekonali się w czasie kryzysu.
/Fot:joseig13//
PRZECZYTAJ TAKŻE: