W nowoczesnych miastach autobus i rower to promowane środki transportu, ale jednocześnie pojazdy, których konflikt jest nieunikniony. Punktem kolizyjnym jest przystanek, przy którym autobus zazwyczaj zajmuje rowerową drogę. Konfrontacja tym groźniejsza, że mamy do czynienia z najcięższym wagowo uczestnikiem ruchu i rowerzystami, którzy na drodze są najbardziej bezbronni. Z tego powodu coraz popularniejsze stają się tzw. pływające przystanki (ang. floating bus stop).
To konstrukcje, gdzie rowerzyści całkiem unikają samochodu: droga rowerowa odbija bowiem w prawo, wjeżdża głębiej na chodnik i omija przystanek autobusowy z tyłu, niejako po wewnętrznej. Taki układ ruchu stworzono w Holandii ponad pół wieku temu. Niektórzy nazywają go nawet przystankiem holenderskim. Sukcesywnie zdobywa popularność w całej Europie (objazdy te upowszechniają się m.in. w Wielkiej Brytanii), a nawet za oceanem (przede wszystkim w miastach zachodniego wybrzeża: San Francisco oraz Seatle).
Na „pływające przystanki” coraz częściej trafić można także w Polsce. Tak zorganizowano m.in. dwa przystanki przy odnowionej ul. Świętokrzyskiej w Warszawie: po północno-zachodniej stronie przy przecięciu z Marszałkowską oraz przy biurowcu Rondo1 (na większości przejazdów konflikt pomiędzy rowerzystami i autobusami jednak pozostał). Zalecenie takiego prowadzenia dróg pojawiło się także w Standardach i wytycznych kształtowania infrastruktury rowerowej, które w tym roku przyjął Górnośląski Związek Metropolitalny.
Ograniczeniem wprowadzenia holenderskich przystanków jest bezpieczeństwo trzeciego uczestnika ruchu, czyli pieszych. Droga rowerowa omijająca przystanek od tyłu, powinna pozostawiać dużą wyspę dla oczekujących na autobus, być dobrze widoczna oraz wyraźnie oddzielona od chodnika. Do takiego zabiegu potrzeba sporo przestrzeni. A ta na chodnikach, przynajmniej w śródmieściu miast, jest zazwyczaj dobrem rzadkim.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!