Jak co roku na szczyt do Davos w styczniu zjeżdżają najważniejsi politycy i biznesmeni świata. Oficjalnie po to, by mierzyć się z globalnymi wyzwaniami. Tym razem otwarcie szczytu było dużo mniej okazałe, niż w latach poprzednich. Wszystko przez śnieg, a dokładnie przez 3-metrową pokrywę, która zasypała w tym roku alpejski kurort. Samoloty były opóźnione, ale największym problemem był dojazd z lotniska w Zurichu do Davos. Delegaci najczęściej dostawali się tam wynajmowanymi na lotnisku limuzynami albo helikopterami. W tym roku musieli wsiąść do pociągu. W ekstremalnych warunkach klimatycznych jadąca dwie godziny z okładem kolej okazała się najbardziej niezawodnym środkiem transportu.
Takich opadów śniegu w Davos nie pamiętają od 20 lat, tylko w ciągu ostatniego tygodnia napadało 159 centymetrów. Do odśnieżenia dróg ruszyły pługi na potężnych łańcuchach, ale nawet one nie dały rady. Jak relacjonował przebywający na miejscu dziennikarz Politico, na kilka godzin przed otwarciem szczytu w Centrum Kongresowym widział samotnie siedzącą Marissę Mayer, byłą szefową Yahoo i Google, którą na tego rodzaj imprezach zawsze otacza tłum ludzi. Szybko okazało się że dojechali głównie ci, którzy zdecydowali się na kolej.
Doszło do tego, że w pierwszej klasie na niektóre pociągi zabrakło biletów (cena 67 euro nie była żadną przeszkodą). Tym bardziej, że zostało też zamknięte niebo dla helikopterów. Problemem były nie tyle trudne warunki atmosferyczne (bo śnieg przestał padać), ale ryzyko lawinowe. Pogoda wymusiła tez zmianę sposobu poruszania się po samym Davos. Zamiast taksówkami, uczestnicy musieli chodzić na piechotę. Na szczęście Davos nie jest duże, z jednego krańca kurortu na drugi można dostać się w pół godziny.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Zastanawiam się co jest większa głupotą. Bawić się w lesie w nazistów czy rozmawiać w Davos o globalnym ociepleniu kiedy przez wyjątkowe opady śniegu musisz jechać pociagiem?