Z jednej strony coraz bardziej popularne robią się Woonerfy czy też Shared-Street – ulice wspólnie użytkowane przez pieszych, rowerzystów i samochody. Z drugiej pojawiają się głosy, że fiaskiem okazała się koncepcja Sharrow – ulic z wymalowanym znakiem, który na zwykłej jezdni wyznacza tor ruchu rowerów (w polskim ruchu drogowym znany jako P-27). Sprawa rozbija się o kwestie bezpieczeństwa: na Woonerfie ruch jest uspokojony i dostosowany do bardziej narażonych na kolizję, w przypadku Sharrow takiego efektu nie widać.
Tak przynajmniej wskazują badania naukowców z University of Colorado. Nicholas Ferenchak oraz Wesley Marshall przeanalizował skutki wprowadzania infrastruktury rowerowej na bazie Chicago – wszystko na przestrzeni lat 2000 – 2010. Co do zasady porównywali efektywność trzech modeli: ulic bez specjalnych oznakowań, ulic ze znaczkami rowerowymi i dróg dedykowanych dla rowerów.
Drogi rowerowe rzecz jasna nie mają konkurencji. W liczbach bezwzględnych istotnie wzrosła też liczba użytkowników tzw. „sharrow” – jest ponad połowę większa niż w przypadku zwykłych dróg, wynika to jednak z wysokiej bazy początkowej. Już na samym początku były to najpopularniejsze szlaki rowerowe w mieście (dwa razy częściej używane od nieoznaczonych), a domalowanie znaczka z rowerem wcale nie ożywiło ich bardziej niż zwykłych dróg. Tutaj ruch wzrósł o 90 proc., podczas gdy na zwykłych drogach prawie o 130 proc. (w przypadku dróg dedykowanych dla rowerów było to 180 proc.)
Jak się okazuje przyczyną jest kwestia bezpieczeństwa. Wymalowanie roweru wcale nie uczyniło drogi bezpieczniejszej. Przeciwnie, w miejscach gdzie nie wprowadzono oznaczeń liczba wypadków spadła bardziej (o 37 proc.) niż tam, gdzie wytyczono Sharrow (20 proc.). W rzeczywistości dziś bezpieczniej jeździć po zwykłych ulicach.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
ŚCIEŻKA ROWEROWA NA STARYM TOROWISKU TRAMWAJÓW | NAD KOPENHASKIM PORTEM ZAWIŚNIE MOST DLA ROWERÓW | SZWEDZI CHCĄ NAGRADZAĆ JEŻDŻĄCYCH ROWERAMI |