Gdyby zrobić zestawienie najlepszych amerykańskich miast do jeżdżenia na rowerze to nie powinno zabraknąć w nim Filadelfii. I na pewno nie zawdzięcza tego jakiejś niesamowitej infrastrukturze czy posiadaniu rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych. Pod tym względem Filadelfię biją inne metropolie: San Francisco, Minneapolis czy Portland. Żeby się przekonać wystarczy obejrzeć umieszczony poniżej film.
Niemniej w Filadelfii aż milion ludzi deklaruje się jako rowerowi fascynaci. Ma jeden z wyższych wskaźników dojeżdżania rowerem do pracy jest ich ponad dwa razy więcej niż w Chicago czy Nowym Jorku. Co więc sprawia, że Filadelfia jest tak przyjazna rowerzystom? Odpowiedzi należy szukać w specyficznej miejskiej tkance przypominających trochę miasta europejskie. Jeszcze w czasach istnienia Imperium Brytyjskiego, w XVIII wieku Filadelfia była drugim po Londynie miastem w Koronie pod względem ludności. Do dziś można dostrzec ślady tamtych dni w licznych zaułkach i wąskich uliczkach, kiedyś przeznaczonych dla pieszych i pojazdów konnych. To sprawia, że z jednej strony nie łatwo wyznacza się nowe ścieżki rowerowe ale równocześnie powoduje, że w mieście jeździ się wolno i rowerzyści czują się bezpiecznie. Na wielu ulicach ograniczenia prędkości wynoszą 30 km/h, a na światłach nie stoi się dłużej niż 30 sekund. Przez to jazda jest płynna, a rower staje się realną alternatywą dla samochodu.
Już sama powszechność rowerów, które widać na ulicy sprawia, że jeżdżenie nimi do pracy nie jest uważane za jakąś ekstrawagancję, przeciwnie jest promowane przez władze miejskie. Oczywiście dojście do takiej sytuacji zajęło Filadelfii parę lat, ale widać jak ważne jest robienie dobrego klimatu wokół rowerów i przekroczenie pewnej granicy, za którą jeżdżenie nimi staje się miejską normą.