W Polsce carsharing jest wciąż mało popularny. Inaczej jest w krajach z bardziej rozwiniętym systemem współdzielenia samochodów, gdzie opłaty za wynajem są mocno konkurencyjne wobec taksówek. W Berlinie np. przy kilkukilometrowych trasach średnio za kurs płaci się 2,5 do 3 euro za 1 km, a małe auto w Car2Go kosztuje 65 centów za km. Podobnie jest za oceanem, gdzie stworzony przez niemieckiego Daimlera rozwinął się najbardziej – milion użytkowników sieć przekroczyła już dwa lata temu. I to właśnie tutaj najbardziej dostrzegalne są zmiany jakie car-sharing wprowadza do miejskiej przestrzeni.
Kierowcy korzystający ze wspólnej floty aut rzadziej jeżdżą samochodami osobowymi. Jeden samochód udostępniony tu w ramach Car2Go wypiera z dróg od 7 do 11 samochodów prywatnych. I nie są to przewidywania, ale ocena realnych efektów funkcjonowania systemu, której dokonali naukowcy z Transportation Sustainability Research Center, działającym na Uniwersytecie Berkeley. Skupili się oni na efektach jakie widać w pięciu miastach Ameryki Północnej: Waszyngtonie, Seatle, San Diego, Calgary i Vancouver. Przez swoją efektywność Car2Go, który jest siecią jednokierunkową (nie trzeba wracać z samochodem do miejsca startu), nie tylko wyeliminował w tam 28 tys. aut prywatnych, ale jednocześnie spowodował że kierowcy przejechali 144 mln mil mniej niż własnymi samochodami. Oznacza to oszczędność na poziomie od 6 do 16 proc. przejechanego na dystansu przypadające na gospodarstwo domowe. Dzięki Car2Go znacznie luźniejsze robią się więc ulice, a jednocześnie znacząco spada poziom zanieczyszczeń w mieście. Najlepsze pod tym względem rezultaty osiągnął Waszyngton, który zredukował poziom emisji spalin o 18 proc.
A to i tak dopiero początek. Jeszcze większe oczekiwania są wobec współdzielonych aut, które będą jeździć same, bez kierowcy. O wprowadzeniu autonomicznej floty na początku przyszłej dekady myśli np. Ford, ale znacznie bardziej zaawansowany w pracach nad takim nowym modelem transportu jest Singapur, który chce zmienić klasyczne taksówki na 300 tys. aut bez kierowców. Naukowcy i urbaniści już dziś szacują jaki może mieć to wpływ na cały park samochodów osobowych.
Jak przekonuje Carlo Ratti, dyrektor MIT Senseable City Laboratory samochody autonomiczne wzmocnią trend wypierania samochodów prywatnych jaki widzimy w car-sharingu, m.in. dlatego że zacierają się różnice pomiędzy pojęciem samochodu prywatnego i publicznego – kierowcą nie jest właściciel, ale sama maszyna. Dr Kara Kockelman, University of Texas w Austin przewiduje np. że w skrajnym scenariuszu, kiedy wszyscy przesiedliby się do samochodów autonomicznych można by zrezygnować z 7 na 8 samochodów, czyli 87,5 proc. obecnego inwentarza.
To całkiem zmieni zagospodarowanie ulic – biuro architektoniczne Perkins + Will przeprowadziło w San Francisco badania, z których wynika, że autonomiczne samochody mogą zmniejszyć ruch uliczny nawet czterokrotnie. Stąd już dziś pojawiają się koncepcje jak zmieni to ulice, które będą się zwężać albo całkiem znikać – w Nowym Jorku miasto zorganizowało nawet konkurs Driverless Future Challenge na taką urbanistyczną wizję przyszłości. Ubędzie też większości miejsc parkingowych (przeciętny samochód w USA na parkingu spędza 95 proc. czasu) i to nie tylko tych przy ulicy, ale także w garażach – szczególnie w przypadku tych naziemnych już dziś myśli się jak je zmieniać w biura, centra handlowe, a nawet mieszkania.
/Fot: Gerrit Quast//
Jeszcze nie dodano komentarza!