Już w 2027 roku połowa pracującej populacji to będą freelancerzy, przewiduje Upwork, serwis przeznaczony właśnie dla freelancerów. Taką przynajmniej tendencję widać w Ameryce, gdzie tzw. Gig Economy (zdominowana przez wolnych pracowników) obejmuje już 53 mln osób, czyli 36 proc. wszystkich pracujących. Zmiana w sposobie pracy nie pozostanie bez wpływu na miasta i ich kształt. Przede na znaczeniu stracą tak nielubiane korporacyjne zagłębia biurowe.
To trochę jak z branżą bankową. Informatyzacja i odmiejscowienie rachunków spowodowały, że duże placówki w ogóle przestały być potrzebne. Podobnie już dziś dzieje się w centrach biurowych, gdzie według wyliczeń EY średnio 30 do 40 proc. biurek w ciągu dnia pracy stoi niewykorzystane. Obecnie Gig Economy najwidoczniej przejawia się w boomie na przestrzeń co-workingową.
Gensler, największe amerykańskie biuro projektowe, w swoich przewidywaniach co do struktury miejsc pracy idzie jeszcze dalej. Specjaliści z Genslera uznali, że biurem właściwie może stać się całe miasto. Parę lat temu uruchomili nawet projekt badawczy Work in the City, w ramach którego ukuli nową nazwę “Third Spaces”, oznaczającą inne niż biuro miejsca, w których ludzie coraz częściej pracują. Są wśród nich: kawiarnie, budynki publiczne, parki, przestrzenie co-workingowe, miejsca eventowe, bary oraz restauracje (na zdj. TREExOFFICE, czyli rodzaj stacji roboczej zlokalizowanej na Hoxton Square w Londynie).
Gensler niejako równolegle stworzył koncepcję The Hives, przeznaczoną dla dużych koncernów, które nie przestawią się od razu na pracę w coworkingu, ale będą starać się dostosować je do zmieniających się czasów. Nie chodzi o jedno duże biuro przepełnione niczym ul, ale całą sieć rozlokowanych w mieście miejsc do pracy, spiętych ze sobą dobrą infrastrukturą teleinformatyczną (stąd w nazwie liczba mnoga). Każdy taki budynek jest pojedyńczym ulem, w którym ciągle wrze. Nie jest to przestrzeń zarezerwowana dla jednej, ale kilku firm na raz, a przy okazji także wolnych strzelców pracujących samodzielnie. Działa więc w nieco poszerzonym modelu co-workingu.
Czy to w małej czy dużej skali wszystko zmierza więc do rozbicia biurowej skorupy i parków biurowych, które dominują pejzaż wielu miast. To wpłynie na miejski pejzaż, nie tylko w takich miejscach jak warszawski Służewiec. Zachwianie pozycji enklawy przede wszystkim zmieniłoby kierunek przepływów ludzi w mieście – na tzw. Mordorze pracuje około 100 tys. osób, czyli około 9 proc. wszystkich zatrudnionych w stolicy. Miasto mogłoby się rozwijać w sposób bardziej zrównoważony, a miejsca pracy powstawać bliżej dzielnic mieszkaniowych.
Nastąpiłoby więc tak porządane w zrównoważonej urbanistyce większe wymieszanie funkcji i mniej byłoby miejsc, które wymierają o piątej po południu. Jednocześnie mieszkańcy nie musieliby odbywać długich podróży do pracy, co przyniosłoby cztery korzyści: oszczędność ich czasu, mniejsze obciążenie infrastruktury oraz samego transportu publicznego, co na końcu przyczyniłoby się do mniejszego zanieczyszczenia powietrza.
Gig Economy może mieć zresztą nawet większy wpływ na metropolie. Ciekawym przykładem jest np. ostatni pomysł stanu Vermont, aby każdy obywatel innego stanu USA, który bez porzucenia obecnej pracy przeprowadzi się na ten skrawek Nowej Anglii, dostał 10 tys. dolarów na urządzenie się. To próba przyciągnięcia właśnie freelancerów pracujących w najbliższych mu Bostonie oraz Nowym Jorku. Osób, które tylko okazjonalnie muszą się spotykać w sprawach zawodowych – trasa z Manhanttanu do Lebanon to około 4,5 godziny jazdy samochodem.
W ten sposób może nastąpić swoista deurbanizacja dużych ośrodków i przenoszenie się do mniej lub bardziej satelickich miast otaczających metropolię. Ważne, aby czas przejazdu nie był zbyt długi, ale przede wszystkim, aby nowe miejsce zamieszkania było miastem przyjaznym do życia.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!