Im większe miasto, tym mniej połączeń między ludźmi żyjącymi w jego poszczególnych segmentach. Badacze z uniwersytetów Harvarda i Northeastern przeanalizowali spójność społeczną amerykańskich miast. Interesowało ich, w jakim stopniu mieszkańcy poszczególnych dzielnic przemieszczali się do innych dzielnic. Żeby to zbadać posłużyli się geotagowanymi wpisami na Twitterze – łącznie zebrali ok 650 mln wpisów pochodzących od ponad miliona osób z 50 największych amerykańskich miast.
W miastach szczególnie widać to, że żyjemy w świecie podzielonym, w którym poziom dochodów, aspiracje społeczne czy przynależność etniczna lub rasowa wyznaczają poszczególnym grupom społecznym osobne terytoria. Dzielnice o określonym statusie, strzeżone osiedla, w których zamieszkują osoby o podobnym profilu społecznym. Według Billa Bishopa, autora książki The Big Sort, Amerykanie wybierają określone lokalizacje w mieście, nie tylko w oparciu o swoje możliwości finansowe, ale i rodzaj wykształcenia, a nawet poglądy polityczne i styl życia. Z drugiej strony właśnie miasta – przez gęstość zaludnienia, środki transportu – wymuszają kontakt między przedstawicielami różnych grup społecznych.
Naukowcy są zgodni co do tego, że przekraczanie granic własnego otoczenia jest dla kluczowe dla rozwoju miast i jego mieszkańców. Im częściej ludzie bywają w innych dzielnicach, tym większa szansa na nawiązanie nowych więzi społecznych. Mobilność zwiększa możliwości rozprzestrzeniania się nowych idei czy informacji. Służy także dyfuzji zjawisk społecznych i kulturowych.
Z analizy wyłoniły się cztery modele miejskiej mobilności. W miastach takich jak San Francisco, Austin, Seattle, czy Washington istnieją dzielnice ewidentnie przyciągające ludzi z innych rejonów, ale też widać dość „równomierną” mobilność między pozostałymi dzielnicami. W Nowym Jorku mobilność ograniczona jest do pojedynczych destynacji (wszyscy przyjeżdżają do Manhattanu, a zwłaszcza stacji Penn Station), podczas gdy pozostałe dzielnice są w niewielkim stopniu połączone transferami. Podobnie wygląda to w Los Angeles, Chicago, Dallas i Houston. Miami jest szczególnym przypadkiem, bo z jednej strony nie ma ścisłego centrum, do którego ściągaliby mieszkańcy pozostałych dzielnic, a z drugiej ludzie dość intensywnie przemieszczają się tu w sposób równomierny pomiędzy poszczególnymi rejonami miasta. Detroit, Cleveland, Baltimore czy Philadelphia również nie mają oczywistych centrów życia społecznego, ale i w ogóle charakteryzują się niewielką mobilnością mieszkańców.
Co decyduje o wewnętrznej mobilności i spójności miast? Przede wszystkim liczba mieszkańców, przy czym jest to korelacja ujemna – im więcej ludzi, tym mniej się przemieszczają.Na drugim miejscu liczy się poziom wykształcenia, a w zasadzie liczba studentów w mieście. Co ciekawe prawie bez znaczenia okazał się system komunikacji publicznej. Może dlatego, konkludują autorzy, że w większości miast linie komunikacyjne łączą z reguły ograniczone, wybrane rejony.
Jeszcze nie dodano komentarza!