Większość z nas ma w swoich telefonach jakąś aplikację oferującą mapę i podsuwającą wskazówki dojazdu. Według badania przeprowadzonego przez Pew Research Center w 2015 r. , 90% Amerykanów posiadających smartfony, korzystało z takiego wsparcia. A od tej pory smartfony upowszechniły się jeszcze bardziej.
Jednym z celów aplikacji wskazujących drogę, jest umożliwienie użytkownikom unikania korków, a w konsekwencji zmniejszanie zatorów w ruchu miejskim. Okazuje się jednak, że efekty ich stosowania mogą być odwrotne.
Według symulacji przeprowadzonej przez Alexandra Bayena z UC Berkeley’s Institute of Transportation Studies, w sytuacji „korka” na drodze szybkiego ruchu, poszukiwanie przez kierowców alternatywnych dróg za pomocą aplikacji często zwiększa łączny czas przejazdu wszystkich użytkowników. Natychmiast „zatykają” się pasy prowadzące do zjazdów, co dodatkowo utrudnia ruch na trasie. Zapychają się ponadto lokalne drogi nieprzystosowane do gwałtownie zwiększonego natężenia ruchu. Efekt: choć niektórym uda się przedrzeć, łącznie rzecz biorąc jedzie się gorzej.
To właśnie od mieszkańców osiedli, przez które przebiegają wytyczane przez aplikacje skróty, płyną największe pretensje. Nie kończy się tylko na pisemnych protestach. Co bardziej pomysłowi mieszkańcy raportują fałszywe wypadki na drodze lub ustawiają wprowadzające w błąd znaki drogowe, by przechytrzyć aplikacje. W Los Angeles, gdzie „anty-apkowi” aktywiści trzymają się wyjątkowo mocno, udało się nawet skłonić władze miasta do pertraktacji z Waze, Google Maps i Apple Maps, w sprawie wyłączenia pewnych osiedli z działania aplikacji. Reakcje, jak można sobie wyobrazić, są mieszane. Potrzeby lokalnych mieszkańców z pewnością powinny być brane po uwagę, ale pojawia się ogólniejsze pytanie o to, kto i na jakich zasadach ma prawo korzystać z przestrzeni publicznej.
Jeszcze nie dodano komentarza!