Pokrywanie panelami solarnymi aut elektrycznych to nowy ważny trend. W ten sposób mamy gwarancję, że energia jest czysta i pojazd do ładowarki podłącza się czterokrotnie rzadziej niż zwykłego elektryka. Tak przynajmniej zapewniają założyciele niemieckiego startupu Sono Motors.
O ich projekcie samochodu Sion, który sam się ładuje pisaliśmy już trzy lata temu. Wówczas firma zaprezentowała pojazd koncepcyjny, który w ciągu dnia jest w stanie wyprodukować moc potrzebną do przejechania średnio 16 km, a przy najlepszym nasłonecznieniu jakie mamy w czerwcu – do 29 km. Już wówczas widać było, że auto ma spory potencjał, bo to osiągi mieszczące się w klasycznej miejskiej trasie z domu do pracy i z powrotem. Rzecz jasna zimą sytuacja zmienia się diametralnie. Wówczas jego zasięg na własnym zasilaniu spada do 4 km. Założyciele Sono Motors nigdy nie twierdzili jednak, że stworzyli pojazd samowystarczalny. Tak jak każdego elektryka, zasila się go też ładowarką.
Minielektrownia na kółkach
Najważniejsze, że wreszcie przyszedł czas na sprawdzenie tego w praktyce. Samochód z 456 ogniwami fotowoltaicznymi pokrywającymi niemal całą karoserię trafił wreszcie do sprzedaży. Właściwie przedsprzedaży, bo pierwsze modele wyjadą dopiero w przyszłym roku. W całym projekcie kluczowa jest cena sięgająca 29,9 tys. euro. To kwota porównywalna ze zwykłymi elektrykami i dziesięciokrotnie niższa od konkurencyjnych aut z własnymi panelami, takimi jakie robi np. holenderski Lightyear.
Kupując Siona zyskujemy zresztą coś więcej niż samochód. Jest on bowiem wyposażony w dwukierunkowy system ładowania, co oznacza, że może on nie tylko pobierać prąd z sieci, ale także go oddawać. W zwykłych elektrykach oznacza to, że mogą stanowić rodzaj baterii na prąd. W przypadku Siona wyposażonego we własne panele oznacza to już, że kupujemy minielektrownię na kółkach.
Jeszcze nie dodano komentarza!