Skip to main content

Zaplecze nam się sypie

/Fot: Bergader//
Europejskie inwestycje w infrastrukturę spadły dramatycznie. Osiągnięte w zeszłym roku 49 mld euro, to mniej niż wydaliśmy w kryzysowym 2009 roku i ledwie 38 proc. tego co udało się zainwestować w rekordowym roku 2007. Trend jest zresztą długofalowy. Spadki trwają już od lat 70-tych. Wówczas na drogi wydawano ok 1,5 proc. europejskiego PKB, a dziś już mniej niż 0,8 proc. A i tak prawie trzecia część budżetu to koszty remontów – w Niemczech np. drogi są 14 proc. bardziej zniszczone niż czterdzieści lat temu.
Statystyki te nie dotyczą zresztą tylko Europy. Podobnie jest za oceanem, gdzie budżet infrastrukturalny jest analogiczny w stosunku do rozmiaru PKB, a na drogi łoży się jeszcze mniej. Z brakiem środków na inwestycje boryka się też sporo krajów rozwijających się.
Z drugiej strony ogromne wyzwania czekają nas w najbliższych latach. Jak wyliczył McKinsey Global Institute od 2013 do 2030 do infrastruktury trzeba będzie dołożyć 53 bln dolarów. Bez tych wydatków obecne zaplecze techniczne nie utrzyma prognozowanego, nawet dość ospałego wzrostu gospodarczego. Kwota jest jednak 60 proc. wyższa od budżetu z minionych 18 lat. Zderzenie rosnącego zapotrzebowania, ze spadającymi możliwościami wydaje się nieuchronne.
A wszystko to w obliczu ogromnych zmian demograficznych. Jak wyliczyło World Economic Forum do 2050 roku do miast ściągnie kolejne 3 mld ludzi. Aby ich tu przyjąć trzeba będzie jeszcze większego zaplecza – według fundacji Global Infrastructure Basel 75 proc. infrastruktury, która musi funkcjonować w połowie wieku na razie w ogóle nie ma.
Problem jest więc długoterminowy, ale krytyczny. Obecne załamanie, to opóźniony efekt kryzysu. Od 2009 roku realna gospodarka się oddłużała, środki inwestycyjne były więc ograniczane. Wątpliwe jednak, aby teraz po przywróceniu stabilności finansowych rozpoczął się nowy boom. Budżety państwowe są coraz bardziej obciążone wydatkami bieżącymi, przede wszystkim społecznymi, aby móc pozwolić sobie na powrót dużych programów inwestycyjnych (co widać było w czasie dyskusji nad budżetem UE, planowanym do końca 2020 roku).
Mocno osłabiony jest też biznes. W takich branżach jak telekomunikacja czy energetyka nowe inwestycje robią się po prostu coraz mniej opłacalne. Z jednej strony ostra walka konkurencyjna (w telekomach), a z drugiej nadmierna regulacja rynku (w energetyce) tak bardzo zbiły stawki, że duże projekty utknęły – widać to także w Polsce gdzie operatorzy mobilni mocno ścinają budżety inwestycyjne, a PGE długo broniło się przed budową elektrowni w Opolu.
Szalona, miniona dekada kapitalizmu finansowego bazowała na istniejących już zasobach. Nowa Ekonomia przyniosła przy tym ułudę, że wszystko może być tanie, prawie darmowe. Teraz przychodzi czas na odbudowę zaplecza. Trzeba będzie za to jednak zapłacić.

Gdzie pieniędzy trzeba najwięcej.

Najpopularniejsze teksty

Kiedy przyjdzie kolej na wodór

Energetyka wiatrowa wkracza do miast

Trump klimatu nie popsuje