Skip to main content

Spalinowa kontrofensywa

Słabnące wyniki sprzedaży elektryków, zwłaszcza w Europie, wskazują że na drodze ku czystemu transportowi mamy przebłyski swego rodzaju kontrrewolucji. Dane z Polski są tu świetnym przykładem – przy jednoczesnym 3 proc. skurczeniu się i tak  bardzo małego rynku elektryków sprzedaż aut spalinowych wzrosła o 16 proc. ustanawiając nowe rekordy.

Te wybory konsumenckie determinują branżę, która postuluje odroczenie kar za niespełnienie wymogów odnośnie sprzedaży aut elekrycznych. W oparciu o cele wyznaczone w ramach Green Deal i Fit For 55 od tego roku europejscy producenci pojazdów muszą zmniejszyć emisję dwutlenku węgla rejestrowanej w UE floty o 15 proc. Według Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) w praktyce oznacza to, że co czwarty zarejestrowany samochód osobowy powinien być zero- lub niskoemisyjny. Biorąc pod uwagę obecny 22 proc. poziom i jednoczesną stagnację rynku cel wydaje się poza zasięgiem.

„Producenci zderzają się z czynnikami, które są od nich niezależne – słabym popytem na pojazdy elektryczne, niewystarczającą infrastrukturą ładowania i tankowania, niezadowalającymi zachętami do zakupu oraz pogarszającą się sytuacją gospodarczą. Przemysł motoryzacyjny poniesie ciężar realizacji unijnych celów i będzie obciążany karami sięgającymi 16 mld euro w przypadku braku ich realizacji. Należy więc spodziewać się wzrostu cen nowych aut i to niezależnie od rodzaju napędu oraz ryzyka ograniczenia mobilności społeczeństw” PZPM napisał w oświadczeniu wydanym pod koniec 2024 roku.

Powrót do spaliny

W tym samym czasie z takimi sami postulatami wyszedł zresztą także Niemcy. W tym przypadku już jednak nie producenci aut, ale sam rząd, który także postuluje zawieszenie kar. Berlin zaproponował, aby rozłożyć je w czasie, na kolejne lata. To odzwierciedlenie prawdziwego kryzysu jaki dotknął niemiecki rynek o wycofaniu rządowego wsparcia dla zakupu elektryków. W ubiegłym roku ich udział w sprzedaży nowych aut spadł z 18,4 do 13,5 proc. W Niemczech kontrrewolucja stała się faktem o czym świadczą dane zaprezentowane przez firmy Huk Coburg z których wynika, że około 34 proc. wszystkich właścicieli samochodów elektrycznych powróciło do pojazdów z silnikiem diesla lub benzynowym (wyniki ankiet po IIIQ 2024). Z tego samego badania wynika, że 29 proc. respondentów zdecydowałoby się na pojazdy elektryczne tylko wtedy, gdyby „prawo zezwalało na rejestrację wyłącznie samochodów elektrycznych”.

Z drugiej strony tylko 18 proc. osób przy zakupie nowego samochodu wzięłoby pod uwagę wyłącznie auta elektryczne. Stąd aby zachęcić do zakupów władze zamiast dotacji zaproponowały odliczenia podatkowe, sięgające 40 proc. wartości nowo zakupionych pojazdów elektrycznych (stopniowo w kolejnych latach spadałyby do 6 proc.). To jednak tylko rozwiązanie dla firm, co ma o tyle uzasadnienie, że samochody flotowe stanowią 60 proc. nowo rejestrowanych pojazdów, a przy tym są znacznie intensywniej użytkowane i ich elektryfikacja to priorytet. W sumie to około 20 proc. całego parku samochodowego w Europie, który jednak przyczynia się do połowy całkowitej emisji z transportu drogowego. 

Diesle z dotacją

Sytuacja jest jednak o tyle paradoksalna, że z jednej strony karani mają być producenci, którzy nie są w stanie spełnić celów sprzedażowych elektryków, a z drugiej w Europie kwitną subwencje dla samochodów spalinowych. I to wielokrotnie większe niż potencjalne kary, za niewywiązanie się z obowiązku zmniejszenia emisji CO2. Z analizy opublikowanej w październiku przez organizację Transport & Environment (T&E) wynika bowiem, że tylko pięć największych krajów UE wydaje 42 mld euro rocznie na dotowanie samochodów służbowych z silnikami spalinowymi, z czego około 15 mld euro wydaje się na SUV.

Na pierwszym miejscu znalazły się Włochy, gdzie subwencje sięgają 16 mld euro, drugie są Niemcy z 13,7 mld euro, a dalsze miejsca zajęły Polska oraz Francja, które przeznaczają na to ponad 6 mld euro rocznie. T&E wyliczyło, że kierowcom samochodów służbowych średnio przysługują roczne odpisy podatkowe w wysokości 6.800 euro, w przypadku większych modeli o wysokiej emisji spalin nawet do 21.600 euro. „To całkowicie nielogiczne i niedopuszczalne, że nadal inwestujemy miliardy pochodzące od podatników w technologię, która sprzeczna jest z zieloną polityką Komisji Europejskiej” – powiedział agencji prasowej Reuters Stef Cornelis z T&E.

Chiny wybierają hybrydę

Schłodzenie entuzjazmu wobec aut elektrycznych dotyczy jednak nie tylko Europy. Trend uwidocznił się w największym bastionie elektromobilności jaką są Chiny, gdzie sprzedaje się niemal ⅔ wszystkich elektryków. Następuje tu jednak istotne przesunięcie na rzecz hybryd plug-in (z możliwością ładowania), które w ubiegłym roku zaczęły przeważać nad dominującymi wcześniej samochodami wyposażonymi wyłącznie w akumulator (oba typy pojazdów traktowane są jako elektryczne). Takie wyniki przedstawił m.in. największy chiński gracz tego rynku BYD, który sprzedał około 4,3 miliona samochodów osobowych, z czego prawie 2,5 miliona (58 proc.) miało napęd hybrydowy. Podobny trend odnotwało Li Auto sprzedające około 0,5 mln samochodów  

Najpopularniejsze teksty

Elektrownia geotermalna

Spalinowa kontrofensywa

Mamy pełnowymiarowy kryzys wodny

Wolność dla drzew

Energia słoneczna wygra świat