Na ulice europejskich miast wyjeżdżają autobusy elektryczne mocno przypominające tramwaje. Niemniej ważną cechą niż kształt i wygląd jest także szybkość ładowania. Wystarczy 6 minut. To mocno zmienia sposób organizacje nowoczesnego, publicznego transportu.
Nietypowe pojazdy są dziełem hiszpańskiej firmy Irizar e-mobility, która zresztą określa je mianem „ie tram”. Założeniem jest aby łączył w sobie dużą pojemność, łatwość dostępu i komunikacji wewnętrznej tramwaju z elastycznością autobusu miejskiego. Duże okna wypełniają go światłem, co sprawia, że wydaje się nieco szerszy niż typowy autobus. Siedzenia są również rozmieszczone w szerokich nawach. „Pojazd jest znacznie lżejszy, o wiele jaśniejszy i daje poczucie przestrzeni dla pasażerów. W największych miastach europy, taki jak Londyn autobusy są bardzo, bardzo zatłoczone, więc im więcej poczucia przestrzeni możesz zaoferować w pojeździe, tym bardziej zadowoleni będą pasażerowie”, mówi Andy Derz, menedżer ds. rozwoju biznesu w Irizar e-mobility. A do tego wszystkiego mamy przesuwne drzwi jak w metrze. Z kolei podobnie jak w przypadku autobusów także „ie tram” jest produkowany w wersjach 10, 12 i 18-metrowych.
Charakterystyczny jest także zaokrąglony, pochyły przód co wiąże się nie tyle z aerodynamiką, ale bezpieczeństwem pieszych i rowerzystów. Płaski front klasycznych autobusów sprawia bowiem, że potrąceni przechodnie lub rowerzyści są bardziej podatni na poważne zranienie lub śmierć. Kształt „ie tram” został pomyślany tak, aby w razie kolizji nie zepchnął potrąconego do przodu pod koła, ale na bok toru jazdy autobusu. Elementów bezpieczeństwa jest tu zresztą więcej: pojazd m.in. wydaje ostrzeżenia dźwiękowe dal przechodniów, ma automatyczne ograniczenie prędkości oraz kamery zamiast lusterek, aby zapewnić kierowcom pełną widoczność.
Pierwsza transza 20 „ie tram” pod koniec ubiegłego roku trafiła do Londynu aby obsługiwać wyjątkowo długą trasę z Crystal Palace do Orpington (linia 358). To około 25 km, czyli dystans bardzo wymagający dla autobusów elektrycznych. Stąd wykorzystanie szybkich pantografowych ładowarek zainstalowanych na obu pętlach kończących trasę. Zanim ruszy w dalszą trasę autobus czeka tu około 6 minut, w czasie których może uzupełnić 20 proc. mocy w baterii. Niby nie dużo, ale biorąc pod uwagę, że w warunkach europejskich miast zasięg pojazdu to 300 km (nominalnie 350 km), oznacza to powiększenie zasięgu o 60 km, co z dużą nadwyżką wystarcz na kurs w drugą stronę.
„Oznacza, to że kierowcy w ciągu dnia nie muszą wracać do zajezdni aby naładować pojazd, a to z kolei sprawia, że na trasie potrzeba mniej autobusów, co przynosi oszczędności, które można zainwestować w inne obszary sieci Transport for London”, mówi Lorna Murphy, dyrektor ds. autobusów w TfL.
/Fot: Irizar e-mobility//