Dziś, kiedy miasta myślą o zaoferowaniu pasażerom lepszych usług przewozowych, przychodzą im do głowy takie pomysły jak hot-spoty z WiFi lub gniazdka do ładowania smartfonów. Jak jednak wynika z amerykańskiego badania pasażerów Who’s on Board 2016, prowadzonego przez fundację TransitCenter, są to potrzeby znajdujące się na niskim szczeblu hierarchii. Dwa najwyżej sklasyfikowane oczekiwania to częstotliwość kursowania i czas przejazdu (podobne wyniki odnotowano także np. w Norwegii).
Innym ważnym wnioskiem płynącym z raportu jest fakt, że 80 proc. badanych dociera do przystanku na piechotę (a nie np. korzysta z Park&Ride). Dlatego ważne jest, aby komunikacja była rozproszona wśród osiedli i ludzie nie zniechęcali się do chodzenia na przystanek.
Korzystający z transportu w ogóle są wrażliwi na jego jakość. Przez lata eksperci od transportu publicznego dzielili jeżdżących na dwie grupy: posiadaczy aut, którzy autobusem jeżdżą sporadycznie, gdy jest to dla nich wygodne oraz tych, którzy nie mają samochodu i żadnej innej alternatywy. Jak się okazuje, wielkość tej drugiej grupy przez dekady mocno zawyżano. Dużo jest właścicieli aut, którzy jeżdżą do pracy transportem publicznym, bo jest to rozwiązanie bardziej racjonalne. Kiedy jednak użyteczność komunikacji miejskiej istotnie spadnie, przesiądą się do samochodu.
TransitCenter w swoim opracowaniu stworzył typologię pasażerów: okazjonalnych amatorów przejażdżek, tych którzy publiczną komunikacją jeżdżą regularnie, ale wyłącznie do pracy oraz hard-core’owych użytkowników, którzy przedkładają jazdę z innymi nad jazdę samemu. TransitCenter przekonuje, że właśnie o wzrost tej grupy powinni przede wszystkim dbać przewoźnicy, bo jest ona najbardziej lojalna i opłacalna. Można to osiągnąć właśnie przez spełnienie wcześniej wymienionych postulatów: stawianie dobrze zaplanowanej sieci przystanków i zapewnienie gęstej floty pojazdów.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!