/Fot: Cascade Bicycle Club//
Coraz większe upowszechnienie rowerów wśród mieszkańców miast napotyka na jedną zasadniczą barierę. W ściśniętych miastach brak jest dobrych przestrzeni, gdzie w jeździe rowerowej wprawialiby się najmłodsi. Nie chodzi o to, aby w ogóle nauczyć się jazdy na dwóch kółkach, ale umieć włączyć się do ruchu drogowego jadąc np. do szkoły. Dlatego powraca znana kiedyś idea miasteczka ruchu drogowego, gdzie w bezpiecznych warunkach można nauczyć się poruszania po drodze. Popularność odzyskuje w Polsce, a na nowo poznają ją Amerykanie.
U nas tego typu obiekty cieszyły się sporym wzięciem w czasach PRL. Podobnie jak sam przemysł rowerowy, stały się ofiarą ustrojowej transformacji: duże i atrakcyjne grunty przejmowane były m.in. pod zabudowę mieszkaniową (tak jak np. na warszawskim Bródnie).
Dziś infrastruktura dla młodych rowerzystów jest jednak systematycznie odtwarzana.
Kilka lat temu projekt „Budujemy miasteczka ruchu drogowego” uruchomiło MSWiA, współfinansując najlepsze propozycje. W jego ramach do końca zeszłego roku powstało 19 miasteczek w mniejszych i większych miastach, takich jak Węgorzewo, Bydgoszcz, Gorzów Wielkopolski, Łódź czy Opole.
W Warszawie dwa lata temu inicjatywę stworzenia na Woli miasteczka ruchu drogowego kosztem 820 tys. zł podjęła Straż Miejska, a od połowy października tego typu obiektem może się już poszczycić także Bielsko-Biała. W jej przypadku miejsce do jazdy stworzone obok miejscowej podstawówki to wynik głosowania mieszkańców w ramach budżetu obywatelskiego – budowa kosztowała jednak znacznie mniej niż w Warszawie bo około 140 – 150 tys. zł. W tegorocznym budżecie partycypacyjnym analogiczny projekt złożono także w Gdańsku. Miałby powstać w dzielnicy Piecki-Migowo kosztem 200 tys. zł.
Podobnych przedsięwzięć przybywa i będzie przybywać, tym bardziej że policja z coraz większą powagą traktuje kwestię posiadania karty rowerowej i chce przywrócenia jej także dla dorosłych.
W podobnym duchu, ale bez tak poważnych motywacji, tworzeniem miasteczek ruchu zajęli się także Amerykanie. Jak w Polsce wiąże się to ze wzrostem popularności rowerów. Dobrym przykładem tego jak powstaje amerykański Traffic Garden są inicjatywy klubu rowerowego Cascade. Na początku października w White Center na przedmieściach Seattle uruchomiono drugą już tego typu inicjatywę. Nie ma tu jednak poważnych instruktorów, którzy prowadzą zajęcia z młodymi kursantami. Bardziej niż szkolenie przypomina to „kursy samochodowe” jakie można odbyć w Legolandzie.
Amerykanie wyszli bowiem z założenia, że nie chodzi o stworzenie przestrzeni, gdzie ktoś przyjdzie na naukę jazdy. Wszystko działa na zasadzie edukacji przez zabawę, tak aby przyciągnąć jak najszerszą grupę użytkowników – także całkiem małe dzieci jeżdżące na rowerach pychowych. Ma to być nowa, ciekawa forma placu zabaw, gdzie wpada się popołudniu lub w czasie weekendu. To gwarantuje częstą praktykę, która przyda się na prawdziwej drodze.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!