Trudno wyobrazić sobie współczesne miasto bez karetek pogotowia. A jednak od końca XIX wieku, kiedy to zaczęło się upowszechniać, ratownictwo medyczne zasadniczo nie zmieniło swojego charakteru: ambulansy pędzą do dotkniętych chorobą zwalającą z nóg (pierwsza była cholera) lub w nagłych wypadkach. W Nowym Jorku chcą pójść dalej i pogotowie wysyłać także do tych cierpiących na załamanie psychiczne.
I nie chodzi tu o fanaberie zamożnego społeczeństwa. W ciągu 15 lat (do 2014 roku) liczba samobójstw w USA wzrosła o 24 proc., mimo że przez poprzednie półtorej dekady odsetek ten malał. Wśród przyczyn nagłych śmierci jest to największy skok. Społeczeństwo dobrobytu ma poważne problemy mentalne, co jako pierwsza dostrzegła policja i zaczęła organizować specjalne szkolenia dla funkcjonariuszy.
Szczególnie poważnie podchodzą do tego zagadnienia w Nowym Jorku, gdzie powstał program ThriveNYC. Prowadzony przez Departament Zdrowia i Higieny Psychicznej ma czteroletni budżet na poziomie 850 mln dolarów. Jednym z jego zasadniczych celów jest przeprowadzenie masowych kursów pierwszej pomocy dla ludzi przeżywających załamania – szkolenie ma objąć ćwierć miliona osób.
Władzie miasta chcą, aby ratownicy psychiczni działali tak samo jak straż pożarna czy policja – byli pierwszymi, którzy dostaną informację o problemach załamanej osoby i trafią do niej zanim ta zrobi sobie krzywdę.
Liderem projektu jest Chirlane McCray, pisarka i żona burmistrza miasta Billa de Blasio, która problem zna od podszewki: na depresję cierpieli jej rodzice, a teraz zmaga się z nią córka.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!