Kolejne kraje przeylicytowują się w sprawie elektromobilności. Niedawno Chińczycy zadeklarowali się, że wprowadzą do Pekinu 67 tys. elektrycznych taksówek, a wcześniej Europejczycy – od Niemiec, przez Holandię, aż po Norwegię – przedstawili rozwiązania w sprawie przyszłego zakazu sprzedaży aut spalinowych. Na tą ścieżkę chcą wkroczyć także Indie, które chcą aby od 2030 roku na ich rynku sprzedawane były wyłącznie auta elektryczne. „Od tej daty nie będzie rejestrowany jakikolwiek samochód napędzany benzyną lub ropą”, zapowiedział minister energetyki Piyush Goyal.
Priorytetem jest ochrona społeczeństwa przed szkodliwymi skutkami rozpowszechnienia się aut spalinowych. Greenpeace szacuje, że w Indiach przez zatrucie powietrza rocznie umiera 1,2 mln mieszkańców, a kraj traci 3 proc. PKB. Nazywa to Airpocalypse. Według WHO z 20 najbardziej zanieczyszczonych miast świata, aż 13 znajduje się właśnie w Indiach.
Jak zapowiadział minister energetyki początkowo program może liczyć na rządowe dofinansowanie, ale już w średnim terminie zakupy elektrycznych aut muszą zacząć się opierać o warunki rynkowe, a nie dotacje rządowe. Przed koncernami dostarczającymi tanich aut do Indii – takimi jak rodzima Tata czy chociażby koreański Hyundai – stoi wyzwanie, aby stworzyć ekonomiczną markę elektoraut.
Decyzja ta poza poprawą jakości powietrza i życia, przyniesie też dwa ważne skutki w wymiarze makro. Po pierwsze NITI Aayog szacuje, że stopniowe przejście na napęd elektryczny w Indiach połączone z rozwojem car-sharingu oraz inteligentych aut, do samego 2030 roku spowoduje spadek emisji CO2 o 37 proc. Poza tym Indie to trzeci na świecie importer ropy naftowej – wydaje na nią 150 mld dolarów rocznie. W tym samym raporcie NITI Aayog wskazuje, że do 2030 roku popyt na to paliwo kopalne spadnie aż o 67 proc. To 156 Mtoe ropy i benzyny wartych około 60 mld dolarów.
/Fot: Greg O’Beirne//
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!