Ma to się zdarzyć już w 2030 roku, mimo że obecna sprzedaż aut elektrycznych jest równie rachityczna jak w Polsce. Dziś jest to zaledwie 2,3 proc. – o czym pisaliśmy parę tygodni temu – prezydent Joe Biden już w maju podpisał jednak tzw. rozporządzenie wykonawcze, zgodnie z którym do końca dekady ma to być odsetek sięgający już 50 proc.
Główni producenci samochodów poparli tę politykę, bo w przestawieniu się na elektryczność upatrują silnego bodźca rozwojowego dla swojej podupadłej nieco branży, zwłaszcza jeśli chodzi o rentowność produkcji. Cel nie jest jednak dla nich obowiązkowy, co wielu komentatorów uznaje za słabość tej polityki. Sami przedstawiciele administracji uspokajają jednak, że taka dobrowolność została zadekretowana na pierwszym etapie elektromobilnej transformacji. W kolejnych latach rząd będzie obserwował jej postępy wśród koncernów motoryzacyjnych i w zależności od rozwoju sytuacji wprowadzał odpowiednie wymagania.
Przy tego typu programie większe jest ryzyko polityczne, związane z możliwym przesileniem na szczycie władzy. Jako, że nowa polityka jest sformułowana nie jako ustawa Kongresu, a rozporządzenie Prezydenta, wystarczy zmiana lokatora Białego Domu do jej zawrócenia. Podobnego zabiegu dokonał już Trump, który złagodził przepisy Obamy nakazujące wprowadzenie co rocznych 5 proc. oszczędności w zużyciu paliwa w nowych pojazdach. Trump zmniejszył ten wymóg do 1,5 proc., a teraz Biden chce podwyższyć go do 3,7 proc. i znów 5 proc. od 2025 roku.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!