Hodowla bydła i uprawa roślin w celu ich wyżywienia zniszczyła więcej lasów tropikalnych i zabiła więcej dzikich zwierząt niż jakakolwiek inna branża. Hodowla zwierząt powoduje również ogromne ilości emisji gazów cieplarnianych i zanieczyszczeń. Skrajnym przykładem skali generowanych szkód jest Nowa Zelandia, gdzie rolnictwo odpowiada za połowę emisji gazów cieplarnianych. W Polsce ostatnio to w mało elegancki sposób podsumował ostatnio znany przedsiębiorca Janusz Filipiak: “ Polacy żrą za dużo mięsa”. I choć spadła na niego słuszna krytyka za formę, w jakiej to zrobił, to faktem jest, że jako świat jemy za dużo mięsa. Konsekwencje dla środowiska są tak głębokie, że świat nie jest w stanie osiągnąć celów klimatycznych i utrzymać nienaruszonych ekosystemów bez ograniczenia przez przynajmniej kraje rozwinięte spożycia steków, burgerów, wędlin czy pieczonego kurczaka. Żeby zrobić to na masową skalę nie wystarczą żadne diety. Bo żeby zmienić nawyki żywnościowe i ochronić planetę, cena mięsa musi wzrosnąć.
Dużo nadziei daje szybko rozwijający się rynek nowych roślinnych alternatyw, ułatwiających ograniczenia spożycia mięsa. Ale same te produkty nie wystarczą, trzeba wspomóc ich konsumpcję. Nawet w najbardziej otwartych na takie nowinki krajach jak Wielka Brytania, spożycie mięsa nie spada wystarczająco szybko, aby wystarczająco ograniczyć emisje z rolnictwa.
Dlatego potrzebna jest rynkowa interwencja. Z najnowszego badania opublikowanego w brytyjskim Przeglądzie Ekonomii i Polityki Środowiskowej wynika, że najprostszym rozwiązaniem jest bezpośredni podatek od mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. Jego wysokość powinna odzwierciedlać szkody, jakie generuje hodowla poszczególnych zwierząt. Z obliczeń naukowców wynika, że średnia cena detaliczna mięsa w krajach o wysokim dochodzie musiałaby wzrosnąć od 35% do 56% w przypadku wołowiny, 25% w przypadku drobiu i 19% w przypadku jagnięciny i wieprzowiny. To mogłoby odzwierciedlić środowiskowe koszty ich produkcji. Jednocześnie naukowcy podkreślają, że podatek od mięsa jeśli zostanie prawidłowo wdrożony, nie musi zwiększać presji na biedniejsze gospodarstwa domowe, ani na przemysł rolniczy.
Analiza wykazała, że dzięki redystrybucji dochodów z podatku od sprzedaży mięsa, osoby o niskich dochodach mogłyby dysponować nawet większym budżetem na jedzenie niż miały go przed podwyżkami mięsa.
Czy ludzie wydaliby tę rekompensatę na mięso lub inne produkty związane z wysokim poziomem zanieczyszczenia? Badania przeprowadzone w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie wykazały, że zwrot wpływów z podatku węglowego dla obywateli nie wpłynął na wzrost emisji. Relatywnie droższe mięso najprawdopodobniej tak czy inaczej zniechęcałoby ludzi do wydawania pieniędzy na nie. Osoby o najniższych dochodach nawet dysponując większym budżetem dalej szukałyby oszczędności kupując tańsze i zdrowsze alternatywy dla mięsa. Szczególnie, że część dochodów podatkowych zostałaby przeznaczona na dotowanie upraw warzyw i zbóż, oferujących alternatywne źródło białka albo hodowle mięsa komórkowego (która jest dziś nieopłacalna w stosunku do przemysłowej hodowli zwierząt). A jednocześnie wszystkim wyszłoby to na zdrowie, bo nasza dieta jest dziś przeładowana tłuszczem zwierzęcym.
Jeszcze nie dodano komentarza!