Skip to main content

Czas samochodów zasilanych słońcem

Auta elektryczne to już nic nadzwyczajnego. Najwyższy czas na auta elektryczne z własnym zasilaniem. Takie z panelem na dachu i energią słońca w silniku. Na raz pojawiły się informacje o rychłym debiucie dwóch takich modeli i to skrajnie różnych.

Dotychczas auta zasilane słońcem były raczej domeną naukowców i studentów, którzy tworzyli prototypy i ścigali się pod australijskim, bezchmurnym niebem. Czegoś takiego z pewnością nie można powiedzieć o Sono Motors i jego niewielkim samochodzie Sion. Niemiecka firma pracująca od siedmiu lat wciąż jest startupem, ale już w przyszłym roku chce ruszyć z seryjną produkcją swojego solarnego pojazdu. Zapowiada nawet wypuszczenie na europejskie drogi ponad ćwierci miliona aut.

Panele słoneczne Sion ma niemal wszędzie, poza szybami: wtopione zostały w maskę, błotniki, drzwi, dach i tył pojazdu. Mimo to moc tej minielektrowni wystarczy na wyprodukowanie prądu wystarczającego na przejechanie średnio 16 km, a przy najlepszym nasłonecznieniu jakie mamy w czerwcu do 29 km. Tyle w sumie starczy na przejazd do pracy, jeśli biuro nie leży zbyt daleko od domu. W grudniu i styczniu efektywność baterii spada jednak do 4 km, więc złośliwi powiedzą, że to taki bardziej letni pojazd.

Rzecz jasna panel słoneczny nie jest jego jedynym źródłem mocy. W podwoziu, jak każdy elektryk, ma akumulator, który można podłączyć do sieci. Wówczas staje się już standardowym pojazdem o zasięgu 255 km. Zaletą Siona jest relatywnie niska cena w przedsprzedaży wynosząca 25 tys. euro. To już teraz zapewniło Sono Motors preordery na 10 tys.

W zupełnie inny kąt rynku wybrał się Lightyear One. To bezpośredni spadkobierca wspomnianych pionierskich zawodów w Australii. Autorami tej „nowej Tesli” są bowiem inżynierowie z University of Eindhoven, którzy ze swoją prototypową Stellą trzykrotnie wygrali odbywający się na antypodach World Solar Challenge. Porównanie z autem Elona Muska nawiązuje zarówno do stylistyki, jak i ceny – ta w przedsprzedaży jest przeszło pięć razy wyższa niż w przypadku Siona i sięga 135 tys. euro.

Za tę mocno wyśrubowaną kwotę już za dwa lata otrzymamy auto o sportowym profilu (coś w stylu Tesla Model S), gdzie panele solarne umieszczono na masce, dachu i mocno wydłużonym, opadającym tyle. W sumie jest ich 5 mkw, ale dla auta o tyle większego dają nawet mniej zasięgu niż w przypadku Siona. Mowa tu o 12 km. Alternatywą jest tak powolna jazda, aby baterie na bieżąco produkowały prąd. Wówczas maksymalna prędkość to jednak tylko 12 km/h. W sumie idealna na śródmiejskie korki. Lightyear One ma oczywiście też opcję ładowania z sieci i rzeczywiście mocną baterię. Już dziś jest to ponad 500 km, a jego autorzy chwalą się, że osiągną nawet do 720 przebijając Teslę.

Niestety w każdym z tych projektów panel słoneczny wciąż jest marketingowym dodatkiem. Co więcej, obserwując postęp w wydajności ogniw fotowoltaicznych trudno oczekiwać, że parametry te znacząco się zmienią. A jednak trzeba im kibicować, bo rynkowy sukces może skłonić dotychczasowych producentów aut elektrycznych do montowania paneli, co stanie się rynkowym standardem. Zawsze to trochę więcej zielonej energii.

/Fot: Lightyear One, Sono Motors//


PRZECZYTAJ TAKŻE:

1 odpowiedź na “Czas samochodów zasilanych słońcem”

  1. w wiadomo czy z paneli wbudowanych w nadwozie można ładować akumulatory aut ?
    Czy jest opcja, że zostawiając rozładowane auto pod chmurką w słoneczny dzień po pewnym czasie będziemy mieli pełny akumulator ?

Twój adres nie będzie widoczny publicznie.

Najpopularniejsze teksty

Kiedy przyjdzie kolej na wodór

Energetyka wiatrowa wkracza do miast

Trump klimatu nie popsuje