Im więcej uniwersytetów w regionie, tym wyższy jest jego poziom gospodarczy – stwierdzili ekonomiści z London School of Economics. Wydaje się, że nic w tym zaskakującego, bo tam, gdzie ludzie są zamożniejsi, powstaje więcej uczelni. Okazuje się jednak, że wpływ gęstości uniwersytetów na poziom zamożności regionu jest niezależny od takich zmiennych jak populacja, bogactwo, stan zdrowia i ogólnego dobrostanu, a także politycznej roli miasta (np. gdy jest ono stolicą), czy nawet odległość o oceanu lub morza. Nie chodzi tylko o to, że uniwersytety są pochodną zamożności: one się do niej przyczyniają.
Badanie opiera się na danych z World Higher Education Database, w której widnieje ok. 15 tys. uczelni, z półtora tysiąca regionów, w 78 krajach. Analizowana w badaniu gęstość uniwersytetów to po prostu ich liczba w przeliczeniu na głowę mieszkańca. Przyjrzano się tym liczbom, poczynając od 1950 r. i okazało się, że tam, gdzie w latach 50. i 60. XX w. więcej było wyższych uczelni, tam w kolejnych dekadach odnotowano większy wzrost gospodarczy. Dla całego okresu (1950-2010) podwojenie liczby uniwersytetów na głowę mieszkańca wiązało się z ponad 4% wzrostem PKB. A w rzeczywistości efekt uniwersytetów był pewnie większy, jeśli wziąć pod uwagę jego rozprzestrzenianie się poza granice regionu.
Tradycyjnie uważa się, że wyższe uczelnie przyczyniają się do wzrostu gospodarczego kreując popyt na usługi, wzmacniając kapitał ludzki i generując innowacje. Tymczasem badacze z London School of Economics znaleźli niewiele dowodów na ekonomiczne znaczenie tych trzech kanałów. Wpływ ich zagęszczenia na zwiększenie popytu na usługi okazał się żaden, a na kształcenie kadr (liczba dyplomów) i innowacje (liczba patentów) – bardzo skromny. O co więc chodzi? Wygląda na to, że liczy się kształtowanie postaw społecznych, otwartość i tolerancja dla różnych stylów życia, potrzeb i wartości.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!