Kto bardziej przykładał się do eksperymentów fizycznych w szkole pamięta pewnie baterie robione z ziemniaka. Dziś tego typu przedsięwzięcia nie są już tylko pedagogicznymi wprawkami. To zagadnienia elektryczności – koło Amsterdamu działa elektrownia Plant-e pracująca na organicznym prądzie.
Całość polega na utworzeniu tzw. ogniwa galwanicznego, w którym elektrolit, czyli ziemniak, wchodzi w reakcję chemiczną z wbitymi w niego elektrodami – gwoździami miedzianymi i ocynkowanymi. To one stają się źródłem prądu, tak jak w każdej baterii.
Z ziemniakami problem był jednak taki, że prąd był słaby, a źródło energii szybko się wyczerpywało. Tymczasem Holendrzy chcą, aby rośliny dzięki fotosyntezie stale produkowały prąd, którym już zasilają ładowarki do telefonu, hotspoty WiFi, a nawet 300 ulicznych świateł LED. Elektrod nie wtykają prosto w rośliny, ale w ziemię dokoła nich.
Zasada działania Plant-e opiera się na nadwyżkach energii jakie rośliny wypracowują w procesie fotosyntezy. To, czego nie potrafią wykorzystać do własnego wzrostu w postaci cukrów, za pośrednictwem korzeni, uwalniają do gleby. Tam materiał organiczny rozkładany jest przez bakterie i to właśnie ten proces uwalnia elektrony. Baterie są więc całkiem ekologiczne, bo bazują na produktach ubocznych.
Swoje farmy z prądem składają w zestawy, które może zakupić, każdy kto chce korzystać z naturalnego prądu. Najmniejsza „bateria” kosztuje 135 euro i pozwala zasilać lampkę LED-ową. Twórcom projektu najbardziej zależy jednak, aby ich technologię upowszechnić w biednych agrarnych rejonach świata, gdzie energia elektryczna wciąż nie dotarła.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!