To nawet prostsze niż tzw. koło kopenhaskie, czyli wyposażone w silnik koło, które trzeba z przodu podmienić. W CLIP silnik zaczepiany jest do przedniego widelca, który doda mocy przedniemu kołu. Operacja jest ponoć tak prosta, że jego twórcy polecają go podczepiać nawet do rowerów z miejskiego systemu wypożyczania.
Cały mechanizm opiera się na umieszczonej w urządzeniu rolce napędzanej przez elektryczny silnik. Umieszcza się takie rolki na kole i dociska do opony, aby zyskać odpowiednio duże tarcie. W trakcie jazdy rolka dodatkowo napędza rowerowe koło przyspieszając jazdę, a przede wszystkim ułatwiając wjazdy na wszelkie wzniesienia. Taki mechanizm nie daje zawrotnych osiągów – do 24 km/h – ale kluczem jest tu prostota.
Także w ładowaniu. Od 0 do 100 proc. trwa ono 40 minut, ale przy regularnym korzystaniu CLIP ładuje się 10 – 20 minut. Taka bateria daje zasięg na poziomie 20 – 25 km (około 45 minut jazdy).
Twórcy zapewniają, że rolka w ich napędzie nie niszczy opon – mechanizm sterujący jej obrotami nie doprowadza do tego, aby się ślizgała, dostosowując je do tempa obracania kołem. Dziś istotną słabością jest zalecenie, aby nie jeździć w deszczu, bo tylko suchą oponę udaje się efektywnie napędzać. Twórcy CLIP pracują już jednak nad kolejną generacją swoich napędów, zdolnych do pracy w każdych warunkach.
Na razie liczą jednak na sukces urządzenia, które zebrało już sporo nagród, a przez magazyn Time zostało uznane, za jeden z najlepszych wynalazków 2020 roku. Jego największą słabością jest dość wysoka cena jak na tak wydawałoby się drobne urządzenie: 399 dolarów. To i tak jednak niewiele w porównaniu z kołem kopenhaskim, na które trzeba wydać 1,5 tys. euro, czy rowerem elektrycznym, którego ceny startują od 4 tys. zł.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!