Taką tezę postawiliśmy już trzy lata temu i badania potwierdzają, że na rowerach elektrycznych jeździ się znacznie więcej niż tych, gdzie pedałuje się bez pomocy silnika. Dla wielu jest to rodzaj pójścia na skróty, niemniej w tym przypadku można powiedzieć, że cel uświęca środki. Jeśli większość społeczeństwa nie chce ruszać w wielokilometrowe trasy – np. do pracy – na tradycyjnym rowerze, to lepiej żeby wsiedli na rower elektryczny niż do samochodu. Nawet jeśli i ten byłby elektryczny.
Jak elektryfikacja jednośladów wpływa na przejazdy pokazały już badania norweskich naukowców. Aslak Fyhri i Hanne Beate Sundfør, jako pierwsi analizowali nawyki ludzi, którzy kupili e-rowery w Oslo i jak to wpłynęło na wykorzystanie jednośladów. Wyniki robiły spore wrażenie. Osoby, które kupiły e-rowery, zwiększyły ich wykorzystanie średnio z 2,1 km do 9,2 km dziennie. Wzrost sięgnął więc o 340 proc. Błyskawicznie wzrósł też udział rowerów elektrycznych w całym miksie transportowym ich właścicieli. Podczas gdy na klasycznym jednośladzie wykonywali 17 proc. podróży, na elektryku udział ten wzrósł do 49 proc.
Przesiadka na rower
Analogiczne, ale znacznie szersze badania naukowcy z Uniwersytetu w Zurychu zainicjowali w siedmiu europejskich miastach. Ich opracowanie w pierwszej kolejności skupiało się na badaniu poziomu aktywności fizycznej osób korzystających z rowerów z napędem elektrycznym i bez nich. Wstępem do tego był rzecz jasna pomiar odległości jakie codziennie średnio przebywa każda z grup i wyszło, że jest to odpowiednio 8 km dla jazdy elektrykiem i 5,3 km dla tradycyjnych jednośladów.
Różnica jest więc nieco mniejsza, ale jeszcze ciekawsze były wyniki zmiany modelu transportu. A skala jest znacząca, bo np. w Danii przeciętny użytkownik, który przerzucił się na e-rower, zmniejszył liczbę przejazdów samochodem o 49 procent, a transportem publicznym o 48 procent. Z kolei w Wielkiej Brytanii 36 procent zmniejszyło korzystanie z transportu publicznego. Widać więc, że rowery elektryczne nie tylko eliminują z ulic prywatne auta, ale także odciążają komunikację miejską.
Są oczywiście pewne „ale”. Norwescy naukowcy zwrócili m.in. uwagę na efekt świeżości jaki przynosi zakup elektrycznego roweru. Jak przy każdym nowym sprzęcie – np. urządzeniu do ćwiczeń – na początku zapalamy się do niego, ale z biegiem czasu emocje opadają. Nie bez znaczenia ma też sezonowość. Rower to raczej zakup wiosenno-letni i rodzi się wątpliwość czy entruzjazm nie zgaśnie wraz z jesienną słotą.
Potrzeba lepszej infrastruktury
Norwegowie poddali jednak w wątpliwość ten czynnik wskazując na to, że w rzeczywistości ludzie jeździli na e-rowerach tym dłużej, im dłużej je mieli. „Potwierdza to wcześniejsze ustalenia wskazujące, że ludzie mają tendencję do przechodzenia przez proces uczenia się, w którym odkrywają nowe cele podróży, w których można korzystać z e-roweru”, zauważyli.
Jeśli elektryfikacja rowerów rzeczywiście miałaby mieć tak długofalowe i znaczące konsekwencje, warto zwrócić uwagę – dotyczy to przede wszystkim samorządowców – na konkluzje jakie ze swojego badania wysnuła grupa naukowców z Zurichu: „Nasza analiza potwierdza ideę akceptowania, a nawet promowania rowerów elektrycznych jako zdrowej i zrównoważonej opcji transportu. Planiści powinni być świadomi, że e-rowerzyści pokonują większe odległości niż użytkownicy tradycyjnych rowerów. Dlatego też rowery elektryczne mogą być wykorzystywane do dłuższych podróży do pracy. Aby uwzględnić (lub promować) to nowe zjawisko i uniknąć konfliktów z innymi użytkownikami dróg na obszarach miejskich, infrastruktura rowerowa powinna zostać rozbudowana i może wymagać dostosowania zarówno jeśli chodzi o prędkość, jak i bezpieczeństwo.”
Jednym słowem konieczne jest stałe śledzenie zmian i trendów oraz dostosowywanie do nich infrastruktury. Nie można dopuścić do tego, aby powstawały korki na trasach rowerowych. To byłby najlepszy sposób do zniechęcanie rowerzystów i tego aby z powrotem wepchnąć ich do pojazdów ulicznych.
Jeszcze nie dodano komentarza!