Najpierw Norwedzy, później Niemcy, a teraz Holendrzy. Kolejne europejskie państwa zapowiadają, że w niedalekiej przyszłości zakażą sprzedaży nowych aut spalinowych. Wygląda na to, że droga przed samochodami elektrycznymi robi się coraz luźniejsza.
To prawdziwa lawina informacyjna. Na początku czerwca norweski minister ds. ropy naftowej i energetyki przedstawił propozycję, aby od 2025 roku uniemożliwić sprzedaż aut napędzanych klasycznymi paliwami. Pomysł dostał pełne polityczne poparcie. Tak zdecydowana postawa Norwegów jednak nie wzbudza ogromnego zdziwienia. Już dziś per capita są to najważniejsi na świecie użytkownicy aut elektrycznych, które mają trzecią część rynku sprzedaży wszystkich nowych samochodów.
Więcej dyskusji wzbudziła podobna deklaracja wiceministra gospodarki Niemiec Rainera Baake, złożona niespełna dwa tygodnie później. „Najdalej za 15 lat musimy uciąć rejestracje nowych samochodów z silnikami diesla i benzynowymi”, zapowiedział podczas forum klimatycznego w Berlinie. Według niego to warunek konieczny, aby zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o 80-95 proc. do roku 2050. „To jest niewykonalne bez rewolucji w transporcie. Ponieważ czas życia pojedynczego egzemplarza sięga 20 lat, musimy najdalej za 15 lat uciąć rejestracje nowych samochodów z silnikami diesla i benzynowymi”, dodał Baake.
Do działania przystąpili już za to Holendrzy: parlament właśnie debatuje nad złożoną przez Partię Pracy propozycją, aby już w 2025 roku całkiem zakazać sprzedaży samochodów spalinowych. Pierwotna koncepcja obejmowała wszystkie auta, ale ostatecznie ograniczona została tylko do tych nowych. Wniosek przegłosowała już niższa izba parlamentu, teraz nad możliwością wprowadzenia takiego ograniczenia zastanawia się rząd, a potrzebna będzie jeszcze zgoda senatu.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!