Skip to main content

/Fot: Tup Wanders//
Poza Groningen taki obrazek można spotkać jeszcze tylko w prowincjonalnych chińskich metropoliach. W jednej chwili dziesiątki rowerów wjeżdża na skrzyżowanie przecinając swoje trasy i zgrabnie się mijając. Tyle, że w położonym na północy Holandii mieście mieszka niespełna 200 tys., a nie 2 mln ludzi. Tutaj jednak co drugi mieszkaniec używa roweru i jest z tego powodu bardzo szczęśliwy – z pośród 75 miasta jakie w 2006 roku przebadała pod tym kątem Unia Europejska to właśnie w Groningen mieszkają najbardziej zadowoleni ludzie na starym kontynencie.

Takiego dobrostanu nie osiąga się z dnia na dzień. Wszystko zaczęło się w latach 70-tych, gdy na fali pokoleniowych przemian społecznych jakie dotknęły świat wschodu i zachodu, ratusz w Groningen opanowali lewicowcy. Rowery zawsze miały w Holandii mocną pozycję. Rada miasta postanowiła dokonać więc szczególnego eksperymentu społecznego. Centrum podzieliła na cztery strefy z ruchem drogowym tak szczególnie zorganizowanym, że aby przedostać się z jednej do drugiej nie można było jechać przez centrum, ale wyjechać na obwodnicę, okrążyć śródmieście i wbić się pod określony adres. W tej sytuacji rower okazał się nieoceniony nie tylko przy poruszaniu się wewnątrz pojedynczego kwartału, ale także w czasie podróży z jednej ćwierci centrum do drugiej. W niektórych przypadkach różnica jest tak wielka, że dwuminutowa podróż rowerowa odpowiada dwunastominutowemu przejazdowi samochodem.
Z biegiem czasu taka organizacja ruchu promująca rowery – m.in. specjalne kładki, mostki i przejazdy dla dwóch kółek – spowodowało, że rachunek czasu podróży zaczął być dla nich korzystny na coraz większym obszarze miasta.

Całe miasto zaczęło żyć w rytmie rowerów. Dla przyjezdnych i okazjonalnych podróżnych stworzono rozległy system bike-sharingu, który spowodował, że na wyginięciu znalazły się nawet taksówki. Trudno je znaleźć nawet w okolicach dworca, gdzie z kolei wyrósł parking na 10 tys. rowerów – część miejsc jest płatna, co jednak ich właścicielom nie przeszkadza. W rowerowy nurt bez oporu wpisali się wszycy, także położony w południowej części miasta ogromny sklep IKEA. Nie tylko, że zorganizował parking dla rowerzystów – mniejszy dla pracowników, a rozległy i zadaszony dla klientów – ale także transport mebli. Dostępne są bagażowe trajki rowerowe, którymi można przewieść takie meble jak np. sofa: cena niewygórowana bo 2,5 euro za godzinę.

Rowerowy sukces Groningen nie jest rzecz jasna prosty do powtórzenia. Przede wszystkim Holendrzy pracują nad tym już piątą dekadę. Poza tym to jednak niezbyt duże miasto uniwersyteckie o zwartej zabudowie (historycznie było fortecą opierającą się zakusom Niemiec), co ogranicza możliwość prostego powielania schematu.
A jednak miejsce gdzie w centrum kierowcy sami dali za wygraną jest wyjątkowe – nie tylko przez brak spalin, ale co łatwiej odczuwalne, specyficzną ciszę. Rzecz jasna nie jest tak, że pozbyto się tu wszelkich problemów. Przeciwnie wraz z rozplenieniem się dwóch kółek pojawiły się całkiem nowe. Przede wszystkim plaga złodziei rowerów.

Cały krótkometrażowy film dokumentalny o rowerowym mieście Groningen:

Najpopularniejsze teksty

Kiedy przyjdzie kolej na wodór

Energetyka wiatrowa wkracza do miast

Trump klimatu nie popsuje