San Francisco w powszechnej opinii jawi się jako mekka hipisów, amerykańskich tramwajów i tolerancji dla mniejszości seksualnych. W roku 2012 i 2013 Bloomberg Businessweek ogłosił San Francisco „Najlepszym z amerykańskich miast” uznając, że w tej metropolii panuje idealna mieszanka warunków do życia, rozrywki, czystego powietrza, przyjaznego nastawienia mieszkańców i stopnia ich zamożności.
Trudno się więc dziwić, że zakochali się w niej programiści i inżynierowie pracujący w leżącej nieopodal Dolinie Krzemowej. Część technologicznych firm zaczęła otwierać swoje oddziały w dzielnicy Bay Area, inne jak Google specjalnymi autobusami dowożą swoich pracowników do swojej siedziby w Moutain View. Zajmują miejsca po eksmitowanych rdzennych mieszkańcach, których nie stać na opłacanie windowanych przez najazd technologicznych geeków czynszów. Efekt jest taki, że w San Francisco liczba eksmisji rośnie najszybciej w Stanach, w 2013 roku o 170 proc., w zeszłym roku o 115 proc. Z wypieraniem mniej zamożnych mieszkańców z modnych dzielnic borykają się wszystkie miasta, w San Francisco dzieje się to w niezwykle dramatyczny sposób. Wynika to z specyficznego położenia miasta, które od południa graniczy z Doliną Krzemową, na północy ma bogate Marin County, na zachodzie Ocean, a na wschodzie Zatokę. To sprawia, że San Francisco nie może się w naturalny sposób rozrastać. W efekcie eksmitowani mieszkańcy musza po prostu opuszczać miasto. A są to ludzie, którzy zjechali tu w czasach rewolucji dzieci kwiatów i stworzyli specyficzny klimat San Francisco. Ustępują miejsca dobrze zarabiającym pracownikom Google, Facebooka i Apple.
Tylko w samym San Francisco w ciągu ostatnich dwóch lat technologiczne firmy utworzyły 13 tys. nowych miejsc pracy. A według Alexandra Goldmana z Uniwersytetu Berkeley na trasie Google Busa czynsze rosną o około 20 proc. W efekcie z przyjaznej mekki hipisów San Francisco stało się drugim pod względem rozwarstwienia dochodów miastem w USA. Jak w soczewce tu widać jakie pułapki niesie ze sobą gospodarczy rozwoju i że start-upy z Doliny Krzemowej to nie tylko innowacje mające zbawiać świat.