„To, że Holandia jest taka rowerowa to nie kwestia ciepłego klimatu, płaskiego krajobrazu czy nawet wyższości moralnej nad całą resztą świata. Dzieje się tak dlatego, że zbudowali sobie 35 tys. km sieci w pełni odseparowanych tras rowerowych, co odpowiada jednej czwartej holenderskich dróg mierzących 140 tys. km” prezentując powyższą mapę przekonują Melissa oraz Chris Bruntlett, aktywiści rowerowi z Toronto, współzałożyciele Modacity oraz autorzy książki “Building the Cycling City: The Dutch Blueprint for Urban Vitality”.
W tym opracowaniu małżonkowie Bruntlett chcą pokazać jak Holendrzy doszli do sytuacji, kiedy tylko w 5 z niemal 90 dużych i średnich miast (powyżej 50 tys. mieszkańców) mniej niż połowa podróży sięgających 7,5 km odbywa się inaczej, niż na rowerze. To rzecz jasna przede wszystkim długoterminowe spojrzenie. Programy rozwoju transportu rowerowego realizowane są tu już od kilku dekad, a poprzedziły je silne akcje społeczne sięgające jeszcze lat 50 i 60-tych, w ramach których mieszkańcy domagali się ograniczenia ruchu samochodowego – szczególnie zapalnym punktem były wówczas m.in. wszelkie wypadki drogowe, gdzie poszkodowanymi były dzieci.
Istotą dzisiejszego sukcesu jest metoda jaką Holendrzy zastosowali w upowszechnieniu ruchu. Postawili przede wszystkim na wysoką jakoś infrastruktury, tworząc dużą ilość bezpiecznych, odseparowanych i bezkolizyjnych tras, gdzie rowerzyści nie muszą ciągle stawać na światłach. Nie odbyłoby się to jednak bez poważnego budżetu, który – jak szacuje Melissa Bruntlett – wynosi 30 euro rocznie na osobę. Dla porównania w Kanadzie budżet jest dziesięciokrotnie mniejszy.
Ciekawe jest także to, że równie dobrym zapleczem cieszą się Flamandowie, krewniacy Holendrów mieszkający w północno-zachodniej Belgii. Ta niderlandzka spójność obu rejonów wskazywałaby więc na istnienie jakichś kulturowych uwarunkowań, które stały za tak poważnymi inwestycjami w rowerowe drogi.
/Mapa: OpenCycleMap//
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!