Dieta drogowa to termin oznaczający odchudzanie dróg. Przykładowo polega to na przeprojektowaniu czteropasmowej drogi w taki sposób, by do zwykłego użytku pozostawić jedynie dwa pasy, albo jeszcze lepiej z dwupasmówki zrobić jeden pas. Dla likwidowanych pasów znajduje się inne, lepsze zastosowanie: robi się miejsca do bezkolizyjnego skrętu, buduje się ścieżki rowerowe, poszerza się chodniki dla pieszych, projektuje się pasy zieleni, sadzi drzewa. Dzięki temu na ulicy spada poziom hałasu i zanieczyszczeń, ludzie chętniej nią spacerują, a położone przy niej sklepy i punkty usługowe notują wyższe obroty. Kawiarnie i restauracje otwierają ogródki (bo jest więcej przestrzeni do wykorzystania), który przyciągają kolejnych spacerowiczów i na ulicę wraca życie.
Oprócz korzystnego wpływu na zdrowie amerykańska Federal Highway Administration wykazuje, że odchudzaniu dróg, taki zabieg na drodze zmniejsza się liczbę wypadków. I to znacząco, bo o 47 procent. Siłą rzeczy po takiej drodze jeździe mniej samochodów i stają się ona spokojniejsza. Dlatego władze Kalifornii wdrażają plan Vision Zero, którego celem jest wyeliminowanie śmierci w ruchu drogowym do 2025 roku, a jednym z jego głównych elementów jest odchudzanie dróg.
Do tej idei nie jest łatwo przekonać mieszkańców. Taki przypadek ostatnio miała miejsce na zebraniu rady w Kalifornijskim mieście Pasadena. Z inicjatywą wyszły władze miasta jednak mieszkańcy byli przeciwni. Powtarzał się ten sam argument, ze zmniejszenie się liczby pasów na omawianym odcinku drogi zwiększy korki.
Jednak Pasadena nie jest jedynym amerykańskim miastem borykającym się z takimi problemami. Takiemu zabiegowi miała zostać poddana jedna z dróg prowadząca do Los Angeles, jednak oprócz zablokowania projektu sprawa trafiła do sądu jako złamanie California Environmental Quality Act. Ten sam problem dotyczył Neapolu na Florydzie. Chodziło tam o „odchudzenie” sześciopasmowej trasy o którą miasto starało się bardzo długo, a ich głównym argumentem było wydłużenie się czasu potrzebnego na dojazd.
Problem polega na tym, ze przeciwnicy odchudzania nie powołują się na konkretne liczby ale własne intuicyjne obserwacje. Do tego dochodzi nie branie pod uwagę benefitów, które zyskujemy redukując liczbę pasów. „Kiedy samochód potrąca rowerzystę, nie chcemy zaakceptować faktu, że był to zły projekt jezdni” – mówi Bill Schultheiss, inżynier ruchu specjalizujący się w projektowaniu ścieżek rowerowych w Oakland i San Francisco. „Za każdym razem, gdy czytasz w gazecie o potrąceniu rowerzysty, zawsze widzisz wzmiankę o tym, czy miał on na głowie kask, był pijany, miał na sobie ciemne ubranie, co zrzucało całą odpowiedzialność za bezpieczeństwo na rowerzystę. A w krajach, w których występuje największe wykorzystanie rowerów i najlepsze wyniki w zakresie bezpieczeństwa, bardzo rzadko używa się kasków” – dodaje.
Na dowód powołuje się na dane Międzynarodowego Forum Transportu pokazujące, że w krajach o wysokim wskaźniku ruchu rowerowego wskaźnik ofiar śmiertelnych w przeliczeniu na dystans przebyty na rowerze jest niski. „A w Ameryce wskaźnik korzystania z roweru jest bardzo niski, ale liczba osób rannych i zabitych jest szokująca” – uważa Schultheiss,
Z jednej strony przekształcenie podzielenie pasa ruchu wykorzystywanego wcześniej przez samochody między pieszych i rowerzystów podnosi bezpieczeństwo. Z drugiej strony większy ruch rowerowy, to jeden z kluczowych elementów odkorkowujących miasto. Oczywiście w krótkim terminie trzeba się liczyć z efektem wydłużenia czasu przejazdu „odchodzoną” arterią. Ale jak pokazują badania w dłuższym terminie ruch wraca do stanu przez zmniejszeniu liczby pasów, a nawet się poprawia. Oczywiście pod warunkiem że towarzyszą temu inwestycje w usprawnienie komunikacji miejskiej i infrastruktury rowerowej.
Jeszcze nie dodano komentarza!