Na wiosnę Estonia, a teraz Luksemburg. To dwa niewielkie kraje Unii Europejskiej, które zapowiedziały wprowadzenie bezpłatnego transportu publicznego.
Projekt mniejszego Luksemburga jest jednak dalej idący, niż nadbałtyckiej republiki. W Estonii bezpłatny transport najpierw objął stolicę, a później cały kraj, ale tylko jeśli chodzi o transport dalekobieżny i regionalny podlegający władzom centralnym – wyłączone zostały pozostałe ośrodki miejskie. Poza tym ulgi dotyczą samych obywateli i zostali z nich wyłączeni przyjezdni.
W Luksemburgu z kolei mowa jest o całym transporcie, łącznie z pociągami i nie pojawiło się zastrzeżenie wobec obcokrajowców. Pominięcie ich w programie, który zaproponował premier Xavier Bettel byłoby jednak antyskuteczne, bo do niewielkiego państwa liczącego 600 tys. mieszkańców codziennie do pracy dojeżdża 200 tys. Francuzów, Niemców i Belgów.
A chodzi o to, aby nieco udrożnić ulice, szczególnie w centrum, gdzie w korkach mieszkańcy spędzają 33 godziny rocznie. Dotyczy to przede wszystkim stolicy, gdzie jeździ ponad pół miliona aut, czyli niewiele mniej, niż np. we Wrocławiu, który jest jednak sześć razy większy od miasta Luksemburg.
Pytanie, na ile rzeczywiście darmowy transport wpłynie na wzrost zainteresowania komunikacją zbiorową i rozluźni ulice. Doświadczenia estońskiej stolicy nie są bardzo budujące w tym względzie. Jak przekonuje dr Oded Cats z Uniwersytetu w Delft, w Tallinnie trudno mówić o pełnym sukcesie samego modelu transportowego. Od czasu wprowadzenia darmowych biletów o 8 proc. wzrosła liczba osób korzystających z transportu publicznego zamiast prywatnego auta, ale jednocześnie o 31 proc. wydłużyła się średnia podróż samochodem (co oczywiście do pewnego stopnia wynika ze zmiany profilu podróży, bo autobusy i tramwaje są atrakcyjne przede wszystkim na krótszych trasach).
Co więcej w Luksemburgu już obowiązują dość preferencyjne stawki na transport publiczny, jak na poziom zamożności mieszkańców. Dwugodzinna podróż na praktycznie dowolnej trasie kosztuje 2 euro, co przy średniej stawce płacowej na poziomie 44 euro za godzinę jest niewielkim kosztem (to tak, jakby w Polsce dwugodzinne bilety kosztowały około 1 zł, podczas gdy w takich miastach jak Kraków czy Wrocław 90-minutowe bilety kosztują 6 zł). Miesięczna ulga na poziomie 80 euro może być zatem niewystarczającym bodźcem.
/Fot: Jean Philippe Dheure//
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!