Miasta najwyraźniej lepiej dają sobie radę z problemem zanieczyszczenia środowiska, niż państwa. Tak uważał Benjamin Barber, zmarły rok temu temu politolog, wielki propagator społeczeństwa obywatelskiego oraz autor książki “Gdyby burmistrze rządzili światem”. Jego zdaniem aglomeracje powinny mieć więcej autonomii i swobody finansowej. Po pierwsze, to w nich dziś skupia się większość populacji (co niestety nie przekłada się na wielkość pozyskiwanego przez nich z podatków finansowania), po drugie – znacznie sprawniej niż administracja centralna reagują na potrzeby mieszkańców.
Barber powoływał się na gorący teraz temat walki ze skutkami globalnego ocieplenia. Kiedy państwa ciągle operują w sferze wielkich słów i obietnic, europejskie stolice Londyn, Paryż czy Oslo działają. Aby ograniczyć ruch samochodowy w Londynie miasto buduje nowe ścieżki rowerowe, oddaje do użytku Crossrail, najbardziej ambitny projekt kolejowy w Europie, łączący ze sobą odległe dzielnice Londynu oraz podnosi opłaty za parkowanie w centrum. Paryż tworzy strefy wolne od samochodów, a Oslo subsydiuje zakupu rowerów z napędem elektrycznym.
Ci, którzy chcą jeździć samochodami po stolicy Norwegii, do 2020 roku będą musieli się przesiąść do pojazdów elektrycznych. Już teraz jeden na cztery sprzedawane w Norwegii samochody mają napęd elektryczny. Przy tym faktem jest, że Norwegom jest stosunkowo łatwo ograniczać emisję CO2, bo ponad 90 proc. energii pozyskują w z elektrowni wodnych.
Znacznie trudniej ekologiczną rewolucję przeprowadzić w olbrzymich azjatyckich miastach. Seul zamieszkiwany przez niemal 25 mln ludzi dwa lata temu uznany został za najbardziej zrównoważone miasto Azji. Zainwestowano tam w trzecią pod względem wielkości na świecie sieć metra i elektryczne autobusy – do 2020 roku połowa jeżdżących po mieście autobusów ma mieć napęd elektryczny.
Za to Singapur jest weteranem jeśli chodzi o rozwiązania ograniczające ruch samochodowy w centrum, system opłat za wjazd na najbardziej korkujące się ulice wprowadził jeszcze w latach 70-tych. Dziś koncentruje się na rozwijaniu inteligentnych systemów zarządzających ruchem, które sprawiają że bardziej opłaca się jeździć komunikacją miejską – bo jest szybsza – niż własnym samochodem. Początkowo celem było rozładowywanie korków w azjatyckiej metropolii, teraz dochodzi do tego jeszcze kwestia zmniejszenia ilości zanieczyszczeń.
Ale chyba najbardziej zaskoczyły miasta amerykańskie, kiedy w czerwcu tego roku otwarcie wystąpiły przeciwko Donaldowi Trumpowi. Wspólny front utworzyły Nowy Jork i Los Angeles, które oświadczyły, że mimo wycofania się przez prezydenta USA z paryskiego porozumienia klimatycznego i bez względu na to, co robi amerykański rząd, zamierzają obniżyć emisję CO2 o 80% do 2050 roku.
Bill de Blesio, ambitny burmistrz Nowego Jorku, zobowiązał się do wypełnienia przez miasto najbardziej ambitnego celu pakietu klimatycznego, czyli zatrzymanie ocieplenia na poziomie nie wyższym niż 1,5 ° C powyżej temperatury przed erą industrialną. I idą za tym konkretne działania. Miasto przeznaczyło ponad 3 mld USD na elektryfikację miejskiej floty autobusowej, posadzenie ponad 10 tys. nowych drzew oraz wymiany dachówek na panele słoneczne i modernizację budynków na bardziej energooszczędne.
W podobnym kierunku idzie San Francisco. Do 2020 chce wprowadzić politykę zero odpadów, 50 proc. wszystkich wycieczek w mieście ma się odbywać w ramach „zrównoważonego transportu”, a do 2045 roku 100 proc. energii na pochodzić ze źródeł odnawialnych.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!