Takie wątpliwości zrodziły się po epidemii. Duże zagęszczenie miast sprzyjało jej rozwojowi i pojawiają się pytanie – czy jednak z tym ściskaniem się w miejskich dzielnicach nie przesadzamy.
W dyskusji tej najwyraźniej wybrzmiał głos Andrew Cuomo, gubernatora Nowego Jorku, który na swoim koncie na Twitterze napisał wprost: „Poziom zagęszczenia w Nowym Jorku stał się destruktywny. Trzeba to powstrzymać i to teraz. Nowy York musi wdrożyć natychmiastowy plan zmniejszenia zagęszczenia.” A trzeba zaznaczyć, że taką obawę wyraził już 22 marca na samym początku epidemii nie znając jeszcze tragicznego bilansu epidemii w mieście – zmarło tu niemal 23 tys. osób.
Na łamach FastCompany temat podjął Colin McFarlane, porfesor geografii miejskiej (org. urban geography) na Durham University, przyznając na wstępie, że gęste miasta rzeczywiście zostały ciężko potraktowane przez wirusa, na co wskazuje przykład Mediolanu i Madrytu oraz Birmingham i Londynu, gdzie w ciasnocie zapadalność na wirusa była o 70 proc. wyższa niż na najmniej gęstych obszarach kraju. Z drugiej strony mamy jednak takie gęsto zaludnione metropolie jak Singapur, Hongkong, Tajpej i Seul, które całkiem sprawnie poradziły sobie z epidemią.
„Ogromnym uproszczeniem jest obwinianie samej gęstości zaludnienia za przenoszenie wirusa. (..) Z pewnością prawdą jest jednak, że w miastach tak różnych, jak Nowy Jork, Milwaukee, Birmingham, Mumbaj i Nairobi pojawił się pewien wzorzec. W biedniejszych dzielnicach ludzie czasami mieszkają w małych domach, w rodzinach wielopokoleniowych lub w budynkach ze wspólną kuchnią, toaletą, dostępem do wody lub wąskimi korytarzami lub alejkami.” podnosi prof. McFarlane dodając, że ci ludzie często mają też pracę, której nie dawało się wykonywać w domu w odpowiedniej izolacji – np. transporcie publicznym, służbie zdrowia, służbach miejskich czy nawet w dowozie jedzenia.
Naukowiec z Durham University wskazuje więc, że szczególnej wrażliwości nie wykazała sama gęstość, ale ścisk związany z ubóstwem i niską jakością życia – w Nowym Jorku najwyższa liczba przypadków na jednego mieszkańca występuje na obszarach o najniższych dochodach i największej wielkości gospodarstwa domowego, a w Milwaukee Afroamerykanie mieszkający często w gęsto zaludnionych obszarach, stanowią jedną czwartą populacji, a jednocześnie na początku kwietnia stanowili 70 proc. śmiertelnych ofiar epidemii. McFarlane zwraca przy tym uwagę na fakt, że w ubogich dzielnicach istnieje większe prawdopodobieństwo wystąpienia takich schorzeń jak choroby serca lub płuc, które mogą zaostrzyć przebieg infekcji.
Budowanie gęstych miast przynosi wiele korzyści – zmniejszenie emisyjności, lepszy dostęp do pracy, tworzenie bardziej zrównoważonego miksu społecznego, czy genius loci pobudzającego do kreatywności i rozwoju gospodarczego. „To, co teoretycznie wydaje się dobrym pomysłem, zbyt często tworzy jednak enklawę klas średnich i zamożniejszych grup w atrakcyjnych, dobrze zarządzanych i dobrze obsługiwanych dzielnicach. (..) A poza nimi leżą rozległe obszary, w których żyją biedniejsze grupy, w niedostatecznie wyposażonych dzielnicach, ze źle utrzymanymi mieszkaniami niespełniającymi odpowiednich standardów. Takie wykluczające podejście powinno zostać zastąpione nową wizją i bardziej integracyjną polityką miast.” pisze McFarlane podkreślając, że obecna epidemia nie powinna nas jednak skłonić do tworzenia zwartych miast, bo w dłuższej perspektywie oznaczałoby to utratę korzyści płynących z dużego zagęszczenia życia w mieście.
„Raczej potrzebujemy nowej dyskusji o zagęszczeniu miast. Musimy zapewnić większe inwestycje i więszą troskę w gęsto zaludnionych obszarach w których występuje również wysoki poziom ubóstwa. (..) Musimy także zapobiegać tworzeniu obszarów o dużej gęstości, które stają się wyłącznymi enklawami bogactwa. (..) To nie będzie łatwa sprawa, bo sposób, w jaki projektujemy i budujemy nasze miasta, jest procesem chaotycznym i upolitycznionym.”, konkluduje naukowiec z Durham University.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!