/Fot: Ben Purchine via Getty Images//
Blondyn z potarganą czupryną i czarnym plecakiem pędzący na rowerze przez miasto to obrazek znany każdemu Londyńczykowi. Od razu widać, że Boris Johnson jest prawdziwym miłośnikiem dwóch kółek. Dlatego, chociaż w Londynie rządzi już Sadiq Khan, to właśnie za jego kadencji powstały najciekawsze projekty dla rowerzystów.
Postawienie na rowerowy transport nie było zwykłym widzimisię burmistrza Londynu. Już dziś w godzinach szczytu jedna trzecia użytkowników dróg to rowerzyści. Kolejne pomysły na rozbudowę rowerowej infrastruktury miały jeszcze bardziej stymulować pociąg londyńczyków do dwóch kółek. “Tu nie chodzi tylko o to, żeby uprzyjemniać życie obecnym rowerzystom. Im więcej ludzi przesiądzie się na rowery, tym bardziej zmniejszy się obciążenie dróg, autobusów i metra. Zmniejszy się smog i poprawi standard życia wszystkich, bez względu na to czy jeżdżą rowerem czy nie”, przekonywał Johnson.
Sam były burmistrz postanowił m.in. zainwestować 900 mln funtów w budowę prawdziwej rowerowej autostrady East-West Cycle Superhighway (dla porównania Paryż chce wydać 150 mln euro w ciągu pięciu lat, a Amsterdam 200 mln euro do końca dekady). Ma to być trasa licząca 18 mil, która połączy zachodni Londyn z Barking do Acton w jego wschodniej części.
Pojawiło się jednak jeszcze kilka nie mniej spektakularnych, podobnych inicjatyw prywatnych i społecznych. Londyn to miasto o starej zwartej zabudowie, gdzie trudno przeciągać drogi rowerowe w centrum. Dlatego każdy kolejny pomysł próbuje obejść tę słabość.
Niespełna dwa lata temu pojawiła się np. idea, aby do ułożenia nowej rowerowej drogi wykorzystać Tamizę. To ośmiomilowa Thames Deckway, która ma łączyć okolicę Battersea z centrum finansowym Canary Wharf. Trasa ma być osłonięta od wiatru oraz deszczu i płatna 1,5 funta za wjazd.
Podobnym sposobem myślenia wykazał się Norman Foster. Słynny architekt zaproponował, aby stworzyć coś na kształt rowerowych estakad biegnących ponad kolejowymi torami. Jego projekt SkyCycle miałby aż 220 km długości. W czasie godzin szczytu przemieszczałoby się nią 400 tys. rowerzystów, a średnia oszczędność czasu to około pół godziny (ta trasa też byłaby płatana, ale mniej – 1 funt za przejazd).
W Londynie nie tylko woda i powietrze nadają się do jazdy na rowerze. Jeszcze bardziej oryginalny jest pomysł, aby jako ścieżki rowerowe wykorzystać nieużywane tunele metra. Biuro architektoniczne Gensler zaproponowało, aby w ten sposób zaadaptować dwa odcinki metra – podziemna ścieżka najpierw ciągnęłaby się z Holborn wzdłuż Kingsway aż do Tamizy przy King’s College, a stąd – po skręcie na wschód – aż do Green Park w połowie Piccadilly str.
Dzięki temu rowerzyści nie tylko zyskaliby tak potrzebną transportową infrastrukturę w samym środku miasta, ale przede wszystkim nie musieliby jeździć po ulicach wraz z setkami samochodów produkujących spaliny.
Londyn wykazuje się niezwykłą inwencją w przecieraniu nowych szlaków rowerowych. Udawania przy tym, że dwa kółka mogą stać się bazą transportową nie tylko dla mniejszych metropolii, takich jak Amsterdam czy Kopenhaga. Rozległy Londyn należy do największych miast świata. Jeśli tam uda się przesadzić ludzi na rowery, uda się to wszędzie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: