Kiedy na początku ubiegłego roku pisaliśmy o tym, że wzdłuż nabrzeża Manhattanu będzie pływał miejski ogród, pomysł był uważany za wariacki. Do dziś trudno odmówić szaleństwa twórcom Swale, ale najważniejsze, że wbrew niedowiarkom spławili swoją farmę rzeką św. Wawrzyńca, a każdy nowojorczyk może tu przyjść i coś sobie wyhodować.
W założeniach było bardziej futurystycznie: miało to być coś w rodzaju torusa (czyli pączka z dziurką) przykrytego szklanym dachem. Skończyło się na lekko podrdzewiałej barce przypominającej te do wywozu śmieci, ale najważniejsze, że funkcjonalność została zachowana. Pokład wypełniają drzewka i grządki ziół oraz warzyw. Swale opływa Manhattan, a nowojorczycy przychodzą tu pogrzebać w ziemi i zebrać sobie, co im potrzeba. Opiekunowie farmy prowadzą też, rzecz jasna, warsztaty z uprawy roślin.
Projekt nie ograniczył się do stworzenia efektywnej farmy miejskiej. Swale, jako przestrzeń publiczna dostępna dla wszystkich mieszkańców, ma być też wyrazem sprzeciwu twórców wobec anachronicznego prawa lokalnego, które zabrania samowolnego zbierania jakichkolwiek płodów rolnych z publicznego gruntu. To, zdaniem twórców Swale, mocno ogranicza tworzenie miejskich farm. Dziś zajmują one około 40 hektarów, chociaż miasto ma do dyspozycji 12 tys. hektarów publicznej przestrzeni.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!