Polska na tel Europy jest wyjątkiem. Tylko u nas nie ma poważnego programu wsparcia zakupu rowerów elektrycznych. Jedyną taką inicjatywę uruchomiła Gdynia. Przykład portowego miasta pokazuje też jak bardzo potrzebne są dopłaty.
Pierwsza edycja gdyńskiego programu ruszyła w zeszłym sezonie. Maksymalna kwota wsparcia sięgała 2,5 tyś. zł, co przy budżecie na poziomie 100 tyś. zł dawało możliwość uzyskania pomocy dla 40 osób. W tym roku budżet się podwoił do 200 tyś. zł, czyli na dopłatę może liczyć kolejnych 80 osób. Sęk w tym, że już w zeszłym roku wniosek o dofinansowanie złożyło… 1,1 tyś. osób. W dwa lata uda się zaspokoić nieco ponad 10 proc. chętnych z pierwszej edycji. Tego typu zjawisko nie jest zresztą niczym wyjątkowym. Analogiczną sytuację mieliśmy w zeszłym roku w Denver, gdzie środki z trzyletniego programu zakupu elektryków rozeszły się w pół roku. Tyle, że tam budżet sięgał 9 mln dolarów (a maksymalna kwota dopłaty 1,2 tyś. dolarów).
Widać więc, że pod każdą szerokością geograficzną mieszkańcy chcą przesiąść się na rowery elektryczne, ale cena kilkukrotnie wyższa od tradycyjnych pojazdów sprawia, że potrzebne jest finansowe wsparcie. A jeszcze większym wyzwaniem jest zakup jeszcze droższych rowerów cargo, które w istotny sposób wpłynął na dostawy w centrach miast i stają się coraz poważniejszą konkurencją dla tradycyjnych ciężarówek i busów. I właśnie dlatego rząd Niemiec z myślą o firmach dostawczych i kurierskich uruchomił program dopłat na poziomie 2,5 tyś. euro do jednego pojazdu.
Brak poważnego wsparcia dla elektrycznych rowerów w Polsce sprawia, że segment ten rozwija się u nas równie rachitycznie jak elektryczne samochody. Według szacunków branży przy rocznej sprzedaży wszystkich rowerów na poziomie 1 – 1,1 mln, elektryki stanowią około 70 tyś. To tylko kilka procent, podczas gdy na najbardziej rozwiniętych rynkach, takich jak Holandia w przeliczeniu na sztuki kupuje się ich już więcej niż rowerów bez napędu (około 55 proc. w 2022 roku).
Jeszcze nie dodano komentarza!