Anglojęzyczny termin rewilding the city robi sporą karierę na antypodach, w Australii. Nie chodzi o dosłowne zdziczenie miasta, ale wprowadzenie do niego jak najwięcej natury. I nie chodzi tu tylko o sadzenie drzew. Rośliny to tylko początek – wabik, który ma sprowadzić do miast dziką faunę.
Zaczęło się jednak rzecz jasna od drzew – w ramach programu 202020 Vision do końca dekady postanowiono zwiększyć miejskie obszary zielone do 20 proc. Dla niektórych miast, takich jak Melbourne czy Sydney było to spore wyzwanie, ale np. w większości dzielnic Brisbane wskaźnik zadrzewienia wynosi ponad 50 proc.
Program miał szerszy zamysł – przestrzeń zielona ma stać się namiastką miejskich lasów. Australijczycy przede wszyscy chcą sprowadzić ptaki, poczynając od tych małych, takich jak drozdy, buszówki czy chwostki. Gąszcz drzew i krzewów da im schronienie przed naturalnymi drapieżnikami oraz stworzy bazę wypadową do żerowania na miejskich łąkach i mniej uporządkowanych trawnikach.
Innym elementem są naturalne, zielone korytarze, z których korzystają przede wszystkim większe ptaki. Wykorzystuje się do tego m.in. nabrzeża rzek oraz strumieni. Tego typu drogi powietrzne nie muszą być szerokie – wystarczy pięć metrów. Ważne, aby nie było pomiędzy nimi zbyt dużych odległości: kiedy odstęp sięga 30 metrów, problem z przedostawaniem się pomiędzy nimi mają owady (np. motyle) oraz małe gryzonie.
Czytaj więcej: The Conversation
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!