Oto najnowszy i chyba najbardziej kosmiczny wynalazek Dysona: słuchawki połączone z osobistym oczyszczaczem powietrza, a właściwie odwrotnie. To do urządzenia przez które oddychamy dołączono słuchawki, bo właśnie przy uszach znajduje się filtr powietrza.
Prace nad Dyson Zone, bo tak nazywa się ten „kask” bez przyłbicy, trwały dość długo bo aż sześć lat. Moment w którym o szkodliwości smogu mówiono już tak dużo, że angielski wynalazca James Dyson postanowił zaradzić na swój bardzo technologiczny sposób. Zaczął pracę nad przenośnym oczyszczacz powietrza, który początkowo w komplecie miał jednak cały plecak, w którym znalazło się urządzenie filtrujące. Potrzeba było kolejnych 500 prototypów, aby dojść do wersji którą widać dziś – w międzyczasie pojawiły się pomysły, aby montować je na ramieniu, szyi, a nawet czubku głowy. Słuchawki wybrane zostały ostatecznie jako model, który najlepiej rozkłada ciężar.
Filtry umieszczone po obu stronach głowy na wysokości uszu potrafią wychwytywać 99 proc. cząsteczek o wielkości do 0,1 mikrona, co oznacza, że zatrzymują także kurz i bakterie – Tom Bennett, szef działu rozwoju produktów w Dysonie przekonuje, że „całkiem skuteczna” są nawet w usuwaniu wirusów, takich jak koronawirus. Stąd powietrze kierowane jest do wylotu umieszczonego na wysokości nosa. Jak się można domyślać wprowadzenie w Dyson Zone słuchawek które nie tylko pozwalają na słuchanie muzyki i rozmowę przez telefon, ale także redukują uliczne szumy, to rodzaj modus vivendi. Skoro i tak musimy nosić cały hełm, to należy sprawić aby był jak najbardziej funkcjonalny, a słabości zmienić w przewagi.
Urządzenie na rynek trafić ma jesienią tego roku, cena nie jest jeszcze jednak znana. Wiadomo, że sam wkład filtra trzeba będzie wymieniać średnio raz w roku, tak jak w domowych oczyszczaczach, które produkuje Dyson. Słuchawki do słuchania z filtrem połączone są magnesem, bez trudu będzie więc można go odpiąć i używać samego sprzętu audio.
/Fot: Dyson//
Jeszcze nie dodano komentarza!