Indie to jeden z krajów, który najbardziej zdecydowanie zmierza do tego, aby auta elektryczne wyeliminowały spalinowe. Już dwa lata temu minister energetyki zapowiedział, że od 2030 roku sprzedawane będą tylko auta z silnikami elektrycznymi. Teraz rząd zapowiedział, że wszelcy tzw. agregatorzy przewozowi, jak Uber czy miejscowy Ola Cabs, do kwietnia 2026 roku będą musieli wykazać się 40 proc. udziałem elektryków w swojej flocie samochodowej.
Co ciekawe, Ola Cabs już na własną rękę inwestował w auta elektryczne, ale wysokie koszty inwestycji i słaba infrasturktura do ładowania zniechęciły go do tej inicjatywy. Już za dwa lata będzie musiał jednak do niej wrócić, bo władze Indii zaprojektowały już ścieżkę dojścia do tego 40 proc. udziału. Na początek na 2021 rok wyznaczyły 2,5-proc. udział elektryków we flocie, który w kolejnych dwóch latach będzie się podwajał – 5 proc. w 2022 roku i 10 proc. w 2023 roku – a później już rósł o 10 proc. rocznie.
Za całą polityką elektromobilności w Indiach i wszelkimi tego typu projektami stoi Niti Aayog, think-tank którego szefem jest sam premier, Narendra Modi. Patronat na tak wysokim szczeblu powoduje, że w Delhi podejmuje się zdecydowane kroki w stronę elektryfikacji dróg. W Indiach podjęto już też decyzję, że od 2023 roku firmy przewozowe (m.in. kurierzy i dowóz jedzenia) będą mogły kupować tylko elektryczne motory i skutery. Przewidziana jest też sukcesywna elektryfikacja autobusów – w 2023 roku na drogach ma być ich 5 proc., a w 2026 roku już 30 proc.
/Fot: Greg O’Beirne//
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!