/Fot: Rasmus Jurkatam//
W porównaniu z tym co zorganizowano w Tallinnie takie projekty jak Karta Warszawiaka sprawiają wrażenie bardzo ostrożnych. W naszej stolicy meldunek uprawnia do zakupu biletów tańszych o kilku procent, w Estonii od trzech lat gwarantuje całkiem darmowy transport.
Sposób myślenia obu miast był ten sam. Chodziło o uruchomienie mechanizmu meldunkowego, aby mieszkańcy którzy przeprowadzili się do stolicy, zarejestrowali swój pobyt. Dzięki temu do kasy ratusza wpłynie więcej z podatków PIT rozdzielanych przez budżet centralny pomiędzy samorządy – w Tallinnie wchodziło w grę 1 tys. euro za każdą pozyskaną duszę. Benefit w postaci darmowego transportu odniósł znaczący skutek – do miasta liczącego 416 tys. obywateli „domeldowało” się dodatkowych 25 tys. Stolica ograła więc z pieniędzy inne mniejsze miejscowości, z których migrowali jej faktyczni mieszkańcy. Dlatego, jak przekonuje ratusz, program nie tylko nie okazał kosztowny, ale wręcz przyniósł dodatkowe 20 mln euro nadwyżki.
Rzeczy jasna Tallin, to jedna z najmniejszych stolic Europy i system transportowy też nie jest tu przesadnie rozrośnięty – przeciętna podróż nie trwa tu dłużej niż kwadrans. Dlatego z tego jednego przykładu trudno ekstrapolować na duże metropolie.
Inna sprawa, że jak przekonuje dr Oded Cats z Uniwersytetu w Delft w Tallinnie nie można mówić o pełnym sukcesie w samym modelu transportowego. Od czasu wprowadzenia darmowych biletów o 8 proc. wzrosła liczba osób korzystających z transportu publicznego zamiast prywatnego auta, ale jednocześnie o 31 proc. wydłużyła się średnia podróż samochodem (co oczywiście do pewnego stopnia wynika ze zmiany profilu podróży, bo autobusy i tramwaje są atrakcyjne przede wszystkim na krótszych trasach). Na popularności nie zyskują jednak też rowery, których udział w transportowym miksie pozostał na poziomie 1 proc. – tym samym potwierdziły się tendencje, które odnotowano w latach 90-tych w USA, gdzie darmowe przejazdy odciągały ludzi od wędrówek pieszych oraz jazdy rowerem.
Oded Cats podsumowuje to, krótko: tak jednowymiarowy, nawet bardzo wyrazisty czynnik nie przyniesie oczekiwanych zmian modelu przemieszczania się. Do tego trzeba zastosować bardziej złożony mechanizm, gdzie kierowców zniechęca się opłatami, a rowerzystów czy pieszych zachęca lepszą infrastrukturą.
W sumie się zgadza, bo gdy burmistrz Tallina Edgar Savisaar wprowadzał darmowe przejazdy nie miał, aż tak dalekosiężnych planów. Wówczas szukał popularności wśród wyborców i po prostu chciał ulżyć ich portfelom.
Żródło: Guardian
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!