Gentryfikacja to zmora współczesnych miast. Zwłaszcza dla tych, które wynajmują mieszkania i radość, że dzielnica robi się taka ładna i popularna podszyta jest strachem o wzrost czynszów, nie mówiąc już o likwidacji tanich knajpek, sklepów i punktów usługowych. Założyciele amerykańskiego startupu Nico uznali, że wielkich miejskich procesów nie odwrócą, ale mogą trochę ulżyć mieszkańcom zgodnie ze starą metodą, żeby klin klinem wybijać.
Nico to skrót od „neighborhood investment company” i taki ma charakter: wspólnych sąsiedzkich inwestycji. To rodzaj funduszu oparty o popularną w świecie konstrukcję REIT, czyli wehikułu – wspólnego, masowego oszczędzania i inwestycji nieruchomościowych. Jego celem nie jest jednak zakup wielkich biurowców, ale domów z sąsiedztwa, gdzie wynajmuje się mieszkania i sklepy działające na parterze.
Tak właśnie Nico swój biznes uruchomił w Echo Park w Los Angeles inwestując w trzy apartamentowce i na początku przyszłego roku zamierza zaoferować kupienie jednostek udziałowych okolicznym mieszkańcom. Próg wejścia niewielki – zaczyna się od 100 dolarów – a sąsiedzi-inwestorzy używając kalkulatora mogą oszacować potencjalne zyski z najmu. To jednak nie wszystko, równoległym źródłem zarobku jest wzrost wartości nieruchomości, w sytuacji kiedy gentryfikacja w górę wypycha ceny domów. Ma to być bowiem swoisty hedging przed tym negatywnym finansowo procesem z punktu widzenia wynajmujących mieszkania. Z jednej strony muszą więcej płacić za własny dom, ale z drugiej więcej zarabiają na lokalnej inwestycji w nieruchomości.
/Fot: Jared Yeh//
<hr />
<h3></h3>
<strong><span style=”font-size: large;”>PRZECZYTAJ TAKŻE:</span></strong>
Jeszcze nie dodano komentarza!