Sposób kolonizacji Nowego Świata ciąży Europejczykom. Poza siłą militarną ich przewagą było narzucanie własnego prawa, w imię którego odbierali ziemie krajowcom. Dokładnie tak jak traktowane były i wciąż są zwierzęta wypierane z naturalnych siedlisk.
John Hadley, wykładowca filozofii Western Sydney University przekonuje, że ta bolesna lekcja historii powinna nas czegoś nauczyć. Ze swoich rodzimych ziem Indianie wyparci zostali do rezerwatów, tak jak dziś dzieje się to ze zwierzętami. Hadley uważa, że należy wyciągnąć wnioski z przeszłości i przyznać zwierzętom prawo własności do gruntów, na których się znajdują. Swoją koncepcję opisał w wydanej rok temu książce Animal Property Rights: A Theory of Habitat Rights for Wild Animals.
Jeśli ich teren zostanie naruszony przez nazbyt ekspansywnych ludzi, sprawy w swoje ręce mogliby przejąć adwokaci i szybko pozbyć się intruzów – prawników ideowców, którzy zrobią to pro bono dziś już raczej nie brak.
Taki casus mógłby mieć jednak znacznie bardziej dalekosiężne konsekwencje. Pojawiłaby się bowiem kwestia podmiotowości zwierząt. I nie chodzi tylko o to, że nie moglibyśmy ich traktować jako własność, ale także problematyczne stałyby się eksperymenty na zwierzętach.
Dziś pomysł wydaje się tylko intelektualnym ćwiczeniem. Nie jest jednak powiedziane, że przy nasilających się postawach proekologicznych nie pojawi się taki nowy abolicjonizm. Delegalizacja niewolnictwa też kiedyś nie mieściła się w głowie.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Jeszcze nie dodano komentarza!